Helsinki Half Marathon 2019 – relacja

Helsinki Half Marathon 2019 – relacja

Krótki wyjazd do Helsinek był najprawdopodobniej moim (przed)ostatnim zagranicznym startem w tym roku. Był to również pierwszy raz, gdy pokonałem taką ilość kilometrów, żeby pobiec „tylko” półmaraton. Turystyka biegowa kwitnie ale na razie w Polsce chyba najwięcej osób wybiera się gdzieś dalej na maratony lub biegi ultra. No bo w sumie po co angażować czas i pieniądze po to, by po krótkim czasie było po wszystkim? Może moja relacja odpowie na to pytanie.

Ja również najczęściej za granicę wybierałem się na dłuższe biegi – maratony w Tallinnie (Estonia) czy Mediolanie (Włochy), ultramaratony – np. Madeira Island Ultra Trail (Portugalia), Ultra Trail Atlas Toubkal (Maroko) etc. Mało tego, w ciągu ostatniego roku był to mój trzeci pobyt w Finlandii – przy okazji startu w Tallinnie zrobiłem sobie jednodniową wycieczkę, prócz tego byłem również w Turku na wakacjach z rodziną. Widocznie chyba podoba mi się na północy, że chcę tam wracać. A jeśli chodzi o zagraniczne półmaratony – kilka lat temu biegłem w Ołomuńcu w Czechach – to było jednak zaledwie 200 kilometrów od domu (choć same zawody polecam przeogromnie!),w  tym roku startowałem także w Chorwacji a dokładniej Rijece, ale to był tylko dodatek do najważniejszego startu w 100 miles of Istria.

Półmaraton w Helsinkach zainteresował  mnie gdy dowiedziałem się, że prowadzony jest program ambasadorski dla zagranicznych biegaczy. Ponieważ (jak widać powyżej) trochę już pobiegałem po świecie postanowiłem, że się zgłoszę. I się dostałem! Serio. Od kiedy się o tym dowiedziałem miałem okazję napisać kilka wpisów na oficjalną stronę półmaratonu, byłem również kilkukrotnie na ich oficjalnym fanpage`u. Ja również starałem się jak najwięcej dowiedzieć o tej imprezie.

To miał być mój najważniejszy półmaraton w tym roku. Na tydzień wcześniej zapisałem się „kontrolnie” na WizzAir Halfmarathon Katowice, tam, mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych (było gorąco!) udało mi się nabiegać 1:46:17. I byłbym skłonny powiedzieć, że na płaskiej trasie w Helsinkach może być tylko lepiej gdyby nie… parszywy ból w śródstopiu, który czułem już podczas startu w Katowicach. Pomyślałem, że może przez te kilka dni, które dzieliło obie imprezy się podleczy, jednak do końca tak się nie stało.

Do Helsinek z południa Polski można w bardzo prosty sposób dostać się liniami Norwegian Airlines lub Finnair z Krakowa. Ja leciałem w piątek po to, by wrócić w niedzielę wieczorem – wystarczyło mi wzięcie jednego dnia urlopu. Bilety kupowałem z wyprzedzeniem, w obie strony kosztowało mnie to dokładnie 550 złotych – może nie najtaniej, ale akceptowalnie. Lot trwa zaledwie ok. godziny i 45 minut – więc bardzo szybko. Przed wyjazdem trzeba pamiętać, że sama Finlandia do tanich (dla polskiej kieszeni) nie należy, więc albo wyjazd traktujemy „budżetowo”, albo nastawmy się na większe wydatki.

Tak jak wspominałem wylot z Krakowa miałem w piątek o godzinie 10:30. Po prawie dwóch godzinach byłem na miejscu. Helsinki są doskonale skomunikowane ze swoim lotniskiem – i to pociągiem. 90-minutowy bilet kosztuje 4,60 euro, można w trakcie jego ważności zmieniać środki transportu (metro, autobus, tramwaj). Po przybyciu na dworzec główny pierwszym punktem programu było… nie zgadniecie… Muzeum Historii Naturalnej. Tak już jest, że jak jadę gdzieś dalej to zawsze chcę zobaczyć coś nowego a dzień przed wylotem dowiedziałem się, że w każdy pierwszy piątek miesiąca muzeum jest za darmo. Grzechem byłoby nie skorzystać zwłaszcza, że ekspozycje jak się potem okazało były naprawdę imponujące – powiem szczerze, że nawet gdybym zapłacił normalny bilet to bym nie żałował.

Po obejrzeniu ekspozycji udałem się do centrum handlowego Kamppi, gdzie mieściło się tego dnia biuro zawodów. Szczerze mówiąc najpierw trochę pochodziłem po centrum nie potrafiąc znaleźć miejsca, gdzie mógłbym odebrać pakiet startowy aż… poszedłem zapytać do informacji. Biuro zawodów było schowane na pierwszym piętrze, za ruchomymi schodami. Samo odebranie pakietu było bardzo szybkie i bezproblemowe (przyznać należy, że ruch nie był zbyt duży). W pakiecie znajdowała się garść ulotek, jakieś kupony rabatowe, fajna torba/worek z logiem biegu, oczywiście numer startowy z agrafkami a także koszulka (dla tych, którzy taką sobie zamówili). Z całym pakietem ruszyłem w drogę do hotelu Radisson Blue Seaside, gdzie miałem pokój z innym ambasadorem.

Po przybyciu do hotelu poznałem w pokoju Aarona – mieszkającego w Berlinie a pochodzącego z Wielkiej Brytanii. Było już dość późno stąd rozpakowałem się i razem poszliśmy do recepcji na spotkanie z głównym organizatorem i świetnym fińskim biegaczem – Aki Nummelą. W hotelowym lobby poznaliśmy ostatnią ambasadorkę – April, która mieszka w Londynie a pochodzi z USA. Przyszedł Aki i zrobiło się międzynarodowo. Razem poszliśmy na „pasta party” i tak miło na rozmowie i jedzeniu minął nam czas. Jeszcze przed spaniem (w Helsinkach jest inna strefa czasowa niż w Polsce) już sam wybrałem się na krótki spacer po okolicy a potem się położyłem – by być gotowym na sobotę, miało być gorąco (Aki mówił, że nikt nie spodziewał się w Finlandii takiej pogody).

Wstaliśmy z Aaronem około 6:30 i poszliśmy na śniadanie gdzie spotkaliśmy April. Po wspólnym jedzeniu spacerem ruszyliśmy na linię startu, która mieściła się obok bardzo interesującego budynku … gdzie było już sporo biegaczy. Strefa depozytu, przebieralnie czy biuro zawodów (czynne jeszcze do 8 rano), wszystko było świetnie przygotowane na przyjęcie biegaczy. Przed startem była również ogromna liczba ToiToiów stąd kolejki były niewielkie. Wyglądało to obiecująco. Start i meta nie mieściły się dokładnie w tym samym miejscu (około 300 metrów od siebie) stąd gdy zbliżała się godzina startu – 8:30, poszedłem ustawić się za pacemakerem z czasem 1:45h, tak, żeby choć ciut poprawić czas z Katowic. Słońce już o tak wczesnej godzinie mocno grzało a brak wiatru tylko wspomagał to uczucie. Mimo że Finowie są uznawani za osoby raczej poważne przed biegiem wszystkim dopisywały humory. Po odliczaniu ruszyliśmy. Pierwszy kilometr przebiegłem spokojnie, dobrze się czułem i miałem nadzieję na dobry rezultat. Na drugim kilometrze biegliśmy obok mojego hotelu, tam też zaczęła się trasa, którą spokojnie można nazwać: „brzegiem morza”. Widok na statki i wyspy naprawdę robił robotę. Ponieważ była sobota rano miasto było jeszcze niemal puste, biegło się jak w jakimś śnie. Coś naprawdę pięknego. Po pięciu kilometrach w tych pięknych okolicznościach przed nami pojawiło się targowisko, za nim główny plac miejski. Tam czekała nas woda oraz przystanek z Red Bullem. Bieg po tej nierównej helsińskiej kostce brukowej zapamiętam bardzo długo. Na placu były stragany, było też sporo kibiców. Z jednej strony mijaliśmy wieżę Katedry i Soboru, po drugiej Allas Sea Pool (za chwilę wyjaśnię co to) i słynny diabelski młyn. Zawsze biegi przez centra dużych miast wywołują u mnie niesamowite emocje – tak samo jak przebiegnięcie przez most Karola w Pradze. To są takie miejsca, gdzie na co dzień trudno jest biec, a w trakcie biegu możemy tego dokonać. Było cudnie. Po kolejnych dwóch kilometrach trafiliśmy na marinę, znowu była kostka brukowa, która niestety nie była dla mnie fortunna. Trochę źle stanąłem i… z dwukrotnością odnowiło się to, co stało się z moją stopą w Katowicach. Czułem, że nie będzie żadnego wyniku. Trochę nawet się poddałem, ale tylko na moment. Fakt, pacemakerzy z czasem 1:45h coraz bardziej mi uciekali ale ja już nie zwracałem na to uwagi, skupiałem się na tym, by stawiać lewą stopę tak, by jak najmniej bolało. Moje tempo zrobiło się sporo wolniejsze ale starałem się nie odpuszczać totalnie i człapać do mety. Do 10-12 kilometra jakoś szło, było stabilnie. Ponieważ wiedziałem już, że nie będzie wyniku i nie chcąc skupiać się na bólu zacząłem coraz bardziej rozglądać się po okolicy, którą przemierzamy – wciąż biegliśmy przy morzu, wciąż było przepięknie. W okolicach 14 kilometra trasa zaczęła prowadzić między budowami, oddaliliśmy się od morza i było bardziej „zwyczajnie”, choć mi  skandynawski styl budownictwa bardzo się podoba. Walka z moją stopą była jednak coraz trudniejsza a i głowa wołała – że jeszcze daleko. Dodatkowo słońce paliło niemiłosiernie – było 27 stopni celsjusza! W Finlandii… Do ok. 17 kilometra trasa po Helsinkach była w zasadzie płaska, dopiero na 17 kilometrze były dwa podbiegi (jeden krótki, drugi trochę dłuższy) – widziałem, że część biegaczy pokonywała je marszem (mi też coś takiego przychodziło do głowy ale wiedziałem, że jak raz przejdę w marsz, to już nie dobiegnę do końca). Gdy zaczął się 20 kilometr zaczęliśmy biec wzdłuż jeziora – to był park z którego startowaliśmy. Gdzieś w oddali majaczyła już meta, było też sporo kibiców. Pacemakerzy na 1:50h wyprzedzili mnie na ok. 18 kilometrze ale zegarek wskazywał na to, że jak się sprężę, to może chociaż pod te 1:50 dobiegnę na metę. Postawiłem się bólowi i ruszyłem przed siebie. Na metę wbiegłem z czasem 1:49:45. Chociaż tyle…pomyślałem.

Za linią mety była świetnie przygotowana strefa dla biegaczy. Każdy otrzymał (najbardziej rozchwytywany) lód proteinowy, wodę mineralną, Red Bulla, ciastka, shake proteinowy, żelki Haribo… no i oczywiście medal! Piękny, duży medal na którym jest cała trasa biegu! Całość przebiegała bardzo sprawnie. Widać było, że wszyscy są zadowoleni. W okolicach mety nie zabrakło również strefy Expo ze stoiskami np. Huawei, Bjorn Borg czy Hoka One One. Rozejrzałem się po okolicy, trochę odpocząłem i powoli, trochę kuśtykając ruszyłem zadowolony w drogę do hotelu. To nie był najszybszy bieg ale taki, który będzie się wspominać. Było na nim wszystko – dobra organizacja (7 punktów z wodą i izotonikiem na trasie), wspaniałe widoki, szybka trasa i bądź co bądź dramaturgia walki ze samym sobą.

W pokoju hotelowym wziąłem niespieszny prysznic. Rozmasowałem obolałe śródstopie i… pomyślałem co dalej (pogoda dopisywała). Miałem plan – powoli udałem się na dworzec główny skąd w godzinę byłem w Siikaniemi (ok. 40 km od Helsinek), gdzie mieści się park narodowy Nuuksio. Wiem, to debilne z kontuzją jechać chodzić po parku – wiedziałem jednak, że pewnie drugiej takiej okazji nie będzie. Trasą nazwaną „Korpinkierros” ruszyłem bardzo powoli na spacer po parku. Jeziora, dzika przyroda, mało ludzi – to wszystko sprawiało, że czułem się tam naprawdę wspaniale. Będąc w połowie trasy uznałem, że trochę sobie ją wydłużę i przeszedłem większość drogi „Haukikierros”, która dodatkowo wiodła wokół pięknego jeziora. Poruszałem się niespiesznie, bo cały czas jednak czułem moje śródstopie. ponad 3 godziny zajęło mi pokonanie ok. 11 kilometrów, by potem wrócić do stolicy Finlandii. Potem poszedłem zjeść coś i udałem się w okolice Allas Sea Pool, myślałem, że może kogoś ze znajomych tam spotkam – tak się jednak nie stało więc… wsiadłem do statku kursującego na wyspę Suomenlinna (bilet 12-godzinny kosztuje tylko 5 euro). Ta wyspa to w zasadzie twierdza na wodzie (zresztą jest na liście światowego dziedzictwa Unesco). Fortyfikacje tam postawione robią wrażenie ale mi bardziej podobało się to jak Finowie spędzają wolny czas. Wszędzie na wyspie byli rozłożeni ludzie na kocach rozmawiając, jedząc, pijąc i po prostu świetnie spędzając razem czas. Coś niesamowitego. Ja również po zwiedzeniu wyspy usiadłem sobie odpocząć na plaży nad brzegiem morza. Nieco później znalazłem jeszcze jedno fajne miejsce na to, żeby się zrelaksować i… poznałem tam dwójkę finów, z którymi na wspólnej rozmowie i piciu wina siedziałem do godziny 22:30! To było idealne zakończenie tego aktywnego i fascynującego dnia!

W niedzielę wieczorem miałem lecieć już do domu dlatego chciałem jeszcze wykorzystać godziny, które zostały mi w Finlandii. Po wspólnym śniadaniu z April i Aaronem pożegnałem się i ruszyłem w stronę centrum, gdzie kilka minut po 9 byłem już w Allas Sea Pool – wejście na max. 10 godzin kosztuje 14 euro. Allas Sea Pool to kompleks w samym centrum miasta na który oprócz kawiarni składają się dwa podgrzewane baseny (jeden głębszy a drugi dla dzieci), basen z wodą morską a także sauny. Spędziłem tam miło dwie godziny (wszedłem i pływałem nawet w tym morskim basenie gdzie temperatura wody wynosiła zaledwie 12 stopni celsjusza!) Potem poszedłem rozejrzeć się po mieście. Główne atrakcje znałem już z mojej wycieczki do Helsinek we wrześniu zeszłego roku, odwiedziłem jednak raz jeszcze plac senacki, byłem w muzeum banku Finlandii (wstęp wolny), muzeum miejskim (wstęp wolny) i muzeum prasy (wstęp wolny), wypiłem kawę w okolicach rynku i wróciłem do Allas Sea Pool. Cały bagaż zostawiłem sobie w szafce więc dobrze mi się zwiedzało. Znowu skorzystałem z uroków tego miejsca – świetnie pływa się patrząc jak kolejne statki wpływają do portu, jak turyści robią sobie zdjęcia i zwiedzają miasto, jak mewy szukają okruszków chleba… po prostu cudo! Jeśli będziecie kiedykolwiek w Helsinkach to to miejsce jest absolutnie obowiązkowe. Nie omieszkałem oczywiście odwiedzić również sauny męskiej. Około godziny 14 zrelaksowany i trochę spalony od słońca ruszyłem na Kauppatori, żeby zjeść na obiad małe smażone rybki, które są tutaj przysmakiem i których nie mógłbym sobie odpuścić (porcja za 7,50 euro). To był mój obiad. Potem odwiedzając jeszcze sklep z gadżetami z bajki Muminki wsiadłem do pociągu by wrócić na (całkiem spore) lotnisko.

To były trzy bardzo intensywne dni. Sam start w biegu pozwolił mi bardzo dobrze poznać miasto. Pokazać jego najciekawsze strony. Mimo tego, że  było to tylko 21 kilometrów to jednak było warto przelecieć te 1200 kilometrów! Dla tych jednak, którzy by chcieli więcej – ta sama ekipa organizuje pełen maraton na jesieni. Helsinki mogą się podobać, choć nie jest to wielka metropolia ale posiada wiele „smaczków”. Zresztą jak widzicie start w takim biegu można świetnie połączyć ze zwiedzaniem – co daje nam najlepszego możliwego „city breaka”. Na długo zapamiętam ten czas, który mogłem spędzić w Helsinkach, bo było po prostu re-we-la-cyj-nie!

Translate »