Madeira Island Ultra Trail 2017 – relacja

Madeira Island Ultra Trail 2017 – relacja

Ten tekst będzie dla mnie trudny do napisania. Emocje, jakie towarzyszyły mojemu wyjazdowi na MIUT są bardzo trudne do opisania. Jeszcze nigdy nie biegałem tak daleko. Co ja mówię – ja nawet nigdy jeszcze nie byłem aż tak daleko od domu!

Jasne, decyzji by wziąć udział w takiej imprezie nie podejmuje się z dnia na dzień. Od kilku dobrych miesięcy byłem zapisany na dystans Marathon – 42 km. MIUT od kiedy się o nim dowiedziałem stał się moim marzeniem – które udało mi się spełnić. Szczegółowe informacje o poszczególnych dystansach TUTAJ.

Niestety wylot na Maderę nie jest taki prosty jak się wydaje. Podobno najdogodniejszym rozwiązaniem jest skorzystanie z oferty jednego z dużych polskich tour operatorów, którzy oferują pobyt wraz z lotem czarterowym na wyspę. Można również w miarę tanio dostać się tam z Berlina lub z przesiadką np. w Anglii lub Lizbonie. Ja leciałem TAP Portugalem z Warszawy (do której dostałem się opóźnionym pociągiem z Katowic) do Lizbony a potem z Lizbony na Maderę. Podróż trwała długo, bo wyszedłem z domu o 6:00 a na miejsce dotarłem o 23:10 (czasu portugalskiego – więc o 00:10 czasu polskiego). Z powrotem miałem krótszy postój w Lizbonie i w domu pojawiłem się w niedzielę nieco po 21:00.

Po przylocie na wyspę wypożyczyłem samochód (MadeiraRent – oficjalny partner biegu) i pojechałem do hotelu, który znajdował się w miejscowości Garajau – pomiędzy Machico gdzie znajdowało się biuro i meta zawodów, a Funchal – stolicą wyspy. Miejsce w zasadzie idealne – wszędzie blisko. Jeśli chodzi o noclegi to na Maderze każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie – oferta hotelowa jest bardzo duża, można swobodnie wybierać pokoje w różnych cenach/miejscach i o różnych standardach. Nie inaczej jest jeśli korzystacie z AirBnB. Znalezienie gospodarza na Couchsurfingu również jest wykonalne (miałem taką opcję do wyboru).

W pierwszy dzień mojego pobytu na wyspie (czyli czwartek przed biegiem) zostałem zaproszony na wycieczkę po Funchal z częścią elity biegaczy i redaktorami. Zostaliśmy zabrani w centrum miasta by zwiedzić Mercado dos Lavradores – tętniący życiem targ, gdzie można nabyć (i spróbować) wielu egzotycznych owoców i przypraw, zobaczyć wiele przepięknych kwiatów (w tym ukochane przez moją mamę strelicje królewskie), czy wejść na część targu, gdzie można zaopatrzyć się w świeże ryby. Oczywiście nie brakowało również sklepików z pamiątkami dla turystów. Na pewno warte spróbowania były maderskie banany, a także egzotyczne owoce takie jak np. marakuja pomidorowa, ale i wiele innych. Na targu można dostać kolorowego zawrotu głowy! Można też wydać fortunę bo niektóre produkty są dość drogie (a w innych miejscach wyspy nawet połowę tańsze). Z drugiej strony na Maderze pamiątki takie jak magnes na lodówkę kupimy już za 1,5 euro z kolei za tradycyjną czapeczkę zapłacimy ok. 5 euro. Nie ma więc żadnej tragedii. Po wizycie na targowisku i skosztowaniu owoców przeszliśmy się wspólnie uroczą uliczką Rua de Santa Maria w kierunku kolejki na górę Monte. Niestety, kolejka do kolejki okazała się tak długa, że do kolejnej atrakcji pojechaliśmy naszym busikiem.

A tą atrakcją nie było byle co! Carros de Cesto to wyjątkowa atrakcja i niemal obowiązkowy punkt programu dla każdego turysty. Jest to zjazd tradycyjnymi, wiklinowymi saniami, które są rozpędzane i kierowane przez dwóch carreiros. Atrakcja zapewnia sporą dawkę adrenaliny i jest naprawdę godna polecenia – mimo, że nie należy do najtańszych. Po fascynującej przejażdżce przejechaliśmy przez Funchal na wzgórze Pico dos Barcelos gdzie odbyła się konferencja prasowa Madeira Ocean Trails. MOT ma być połączeniem wspólnej strategii promocji dla największych biegów na Maderze – częścią tej koncepcji jest właśnie MIUT! Po konferencji zostaliśmy zabrani na wspólny obiad. Szczerze mówiąc – czułem się prawie jak na polskich urodzinach. Pysznego jedzenia i picia (w tym wina) było w bród. Pierwszy raz jadłem rybę w sosie bananowym. Nie zabrakło również espetady – czyli tradycyjnego szaszłyka wołowego natartego czosnkiem i ziołami. Co tu dużo mówić – spędziliśmy tam niemal trzy godziny na rozmowie i przy dobrym jedzeniu. Po tym wszystkim zostaliśmy odwiezieni z powrotem do Machico. Pamiętajcie, że MIUT należy do grona Ultra Trail World-Tour – serii najbardziej prestiżowych biegów górskich na świecie!

Po powrocie udałem się odebrać swój pakiet startowy do biura zawodów. Trzeba było wypełnić formularz, mieć ze sobą dowód osobisty lub paszport oraz plecak, w którym ma się zamiar biec. Biuro zawodów działało sprawnie, mimo to kolejka nie kończyła się i trzeba było odstać ok. 10 minut (choć wiem, że nieco później była zdecydowanie dłuższa). Po weryfikacji otrzymywało się kupon na posiłek po biegu, kupon na pasta party, numer startowy, przewodnik, worek do depozytu z naklejką i opaskę na rękę (w kolorze biegu: żółty – MINI, zielony – MARATHON, czerwony – ULTRA, niebieski – MIUT). Po tym przechodziło się dalej by otrzymać: koszulkę, daszek przeciwsłoneczny i komin termoaktywny. Trzeba przyznać, że pakiet był naprawdę „na wypasie”. A i jakość gadżetów jest na bardzo wysokim poziomie i jest absolutnie wyjątkową pamiątką dla każdego biegacza.

Po odebraniu pakietu na auli Forum Machico odbyła się konferencja prasowa. Organizator – Sidonio Freitas zaprezentował trasę biegu, sponsorów oraz udzielił mnóstwa informacji o biegu, którego 9 edycja miała miejsce w tym roku. Polacy są piątą najliczniejszą zagraniczną nacją na biegu (a są szansę być spokojnie w TOP3!), najwięcej zagranicznych biegaczy pochodziło zaś z Francji (aż 500!). Ogólnie we wszystkich czterech biegach w tym roku wzięło udział niemal 2500 osób (to prawie 500 więcej niż w edycji 2016). Widać, że coraz więcej osób chce przebiec ten niezwykły wyścig. Po cichu liczę, że w przyszłej – jubileuszowej edycji – Polaków będzie ponad 100 a ogólnie zawodników ponad 3000! Potem zaprezentowano elitę biegaczy i każdemu zadano po jednym pytaniu. Po konferencji na zewnątrz można było skorzystać a pasta party (znaczy ja nie mogłem – bo w międzyczasie zgubiłem swój kupon). Pojechałem więc w stronę swojego hotelu. Było jednak jeszcze stosunkowo wcześnie (ok 20:00) więc pojechałem zobaczyć największą atrakcją Garajau – posąg Chrystusa górujący nad oceanem. Naprawdę robił wrażenie, ale nie aż takie, jak zachodzące nad Maderą słońce.

Kolejny dzień z jednej strony chciałem spędzić na zwiedzaniu wyspy, z drugiej zaś nie chciałem się zbytnio forsować na dzień przed biegiem. Miałem jednak cały dzień dla siebie. Jeszcze przed 8 rano wyjechałem by przejść 8 km (tyle ma trasa w dwie strony) Ponta de São Lourenço. Trasę tę poleciła mi dzień wcześniej Ana – jedna z organizatorek, której serdecznie dziękuję za polecenie! Miałem szczęście, że pojawiłem się na miejscu już o 9 rano. Dzięki temu było w zasadzie pusto. Szczerze powiem, że trasa półwyspem jest tak przepiękna, że trudno mi ją opisać. Lepiej obejrzyjcie zdjęcia, które i tak nie oddają do końca wyjątkowości tego miejsca. Kilka kilometrów trasy dostarcza niesamowitych doznań. Skały, ocean i przyroda. Trasa nie jest wymagająca i spokojnie można (razem z robieniem zdjęć) przejść ją w 2-3 godziny. Ja szczerze mówiąc zrobiłem sobie dość długi odpoczynek, żeby wziąć kąpiel w oceanie. Gdy wracałem (po 10:00) szlak był już pełen turystów. Nie ma się jednak co dziwić, że to miejsce przyciąga jak magnes. Widoki zapamiętam na bardzo długo. Gdy wróciłem na parking zamiast tylko mojego auta roiło się wszędzie od budek z lodami, autobusów, taksówek itp. itd.

Po przejściu trasy i powrocie do auta ruszyłem w stronę Funchal, by spędzić resztę dnia na zwiedzaniu. Nie przejechałem jednak nawet kilku kilometrów gdy zauważyłem Manu Vilaseca, jedną z biegaczek z elity, którą poznałem dzień wcześniej na wycieczce. Zatrzymałem się i razem pojechaliśmy na dwa punkty widokowe, który były w niedalekiej odległości. Spędziliśmy tam trochę czasu robiąc zdjęcia przepięknym widoków. Potem odwiozłem Manu do hotelu (startowała na pełnym dystansie MIUT – 115 km, który startował o północy, więc chciała odpocząć) i potem spokojnie ruszyłem w stronę stolicy wyspy – Funchal.

Funchal nazywane jest miastem ogrodów. Nie ma w tym przesady. Ponieważ dzień wcześniej miałem już zapewnione kilka atrakcji w tym mieście tym razem skierowałem swój samochód prosto do ogrodu botanicznego (wejście 5,5 euro). W ogrodzie miałem okazję zapoznać się z wieloma egzotycznymi roślinami i przepięknymi widokami. W tym miejscu spędziłem prawie 2h. Było naprawdę cudnie. Jednak po porannym długim spacerze robiłem się już głodny, stąd pojechałem w stronę centrum. Dzięki własnej nieudolności ale i robotom drogowym droga do ścisłego centrum trochę mi zajęła. Niemniej jednak w końcu udało mi się zaparkować pod muzeum CR7 (tak – Cristiano Ronaldo pochodzi właśnie z Funchal i podobno jego rodzina mieszka tam do dnia dzisiejszego). Poszedłem przejść się miastem. Zachwyciłem się ogrodem naprzeciwko muzeum a także kolejnym – już przy głównej alei miejskiej. Funchal to naprawdę ogród. I to egzotyczny, bo niektórych (albo i większości) roślin nie byłem nawet w stanie nazwać.

W końcu w okolicach centrum trafiłem na pizzerię. Jeśli myślicie, że w centrum jest drogo to się mylicie. Pewnie da się – jak wszędzie – trafić na drogie restaurację. Ja za 24 cm pizzę z bananami i rodzynkami oraz sok ananasowy zapłaciłem… 4,5 euro. Myślę, że porównywalnie o ile nie taniej niż w Polsce. Po zjedzeniu obiadu nabrałem animuszu na zwiedzanie. Poszedłem jedną z głównych alei na rynek główny. Zajrzałem na moment do miejskiego ratusza, przed sąd (taki trochę w stylu socjalistycznym) i do kolegium jezuitów (bardzo bogato zdobiony i wart zobaczenia kościół). Potem przeszedłem się raz jeszcze na Mercado dos Lavradores (chciałem jeszcze dokupić kilka pamiątek dla rodziny). Stamtąd udałem się na kawę (za Caffe Machiato zapłaciłem 1 euro, w centrum miasta). Następnie ruszyłem wzdłuż promenady i portu w kierunku swojego samochodu. Minąłem jeszcze okazały (i strzeżony przez jednego żołnierza fort), budynek banku i katedrę z posągiem Jana Pawła II, który jest dobrze znany na wyspie – bo odwiedził ją w 1991 roku (o czym świadczy zamurowana w kościele tablica pamiątkowa). Zrobiło się na tyle późno, że już nie zdążyłem odwiedzić muzeum CR7, więc pojechałem prosto do hotelu, ostatecznie przygotować się do MIUT Marathon.

Teraz czas na najważniejszą część całego mojego opowiadania – czyli start zawodów. Rano spokojnie zjadłem śniadanie a potem przed godzina 8:00 ruszyłem w stronę Machico. Już dzień wcześniej bardzo się zdenerwowałem, bo zepsuła mi się listwa od bukłaku. I niestety… ale całą, 42 kilometrową trasę pokonałem pijąc sporo wody na postojach jedynie z 250 ml softflaskiem Dynafit, który miał mi służyć tylko jako kubek na checkpointach. Zaparkowałem na parkingu Forum Machico (4 euro za cały dzień) – bo darmowe parkingi już pękały w szwach, a tam było naprawdę sporo wolnych miejsc). Już ubrany ruszyłem w miejsce zbiórki, gdzie czekały na nas autobusy. Trasa na miejsce startu wiodła górskimi drogami (kierowcy na Maderze jeżdzą naprawdę świetnie!) i od Machico była oddalona o ponad pół godziny drogi. Przed wejściem do autobusu każdy zawodnik został spisany – nie było więc mowy, że w autobusie znajdzie się ktoś do tego nieuprawiony. Start miał miejsce w okolicach Ribeira das Cales w pobliżu Centro de Recepção do Parque Ecológico do Funchal. Od autobusu trzeba było się przejść kilka minut. Na wysokości ponad 1100 m n.p.m. świeciło słońce, ale szczerze mówiąc było dość chłodno. Jechałem pierwszym autokarem więc na start biegu czekałem ponad 1,5 godziny. Była jednak muzyka, auto z depozytu, ubikacje czy miejsce, żeby usiąść. Można było poznać biegaczy (w tym tych z Polski – pozdrawiam!). Start nastąpił punkt 11:00. Początkowo było dość tłoczno, jak to zwykle bywa. Trasa zaczęła powoli piąć się w górę. Nie było specjalnie stromo, kilka zakrętów (sporo kibiców) i zaczęły się piękne widoki – góry we mgle. Trochę dalej postój. Co się stało? Błoto a później kładka zatrzymały biegaczy i trzeba było odstać swoje. Każdy gęsiego szedł potem w górę – zrobiło się zdecydowanie stromiej. Widziałem, że część biegaczy obawiała się błota. Przeszedłem przez nie (miałem buty TNF Ultra MT z GTX więc nie martwiłem się o przelanie) mijając z 50 osób, które tłoczyły się po bokach. Za mną przeszły trzy kolejne osoby – oczywiście byli to wyłącznie Polacy. Robiło się coraz piękniej. Długa kolejka biegaczy podążała coraz wyżej i wyżej aż na szczyt Chão do Areeiro. Tam już było sporo mgły. Potem nastąpił moment zbiegu i przed nami pojawiły się kolejne przewspaniałe widoki (trudno mi to wszystko co widziałem dokładnie opisać, przyznaję się). Znowu w górę, znowu w dół. Pierwsze lewady (robią wrażenie i dobrze się wśród nich biega, bo jest to teren zacieniony i wilgotny. Po ponad 12 kilometrach trafiłem  na pierwszy punkt odżywczy.

Taki bufet jak na Maderze robi wrażenie. Można było wybierać w czekoladzie, tościkach, krakersach, pomarańczach, cytrynach, owocach egzotycznych, figach, szynce, żółtym serze, wodzie, izotoniku, coli itp. Itd. Było na bogato! Na spokojnie zjadłem, uzupełniłem płyny ( 750 ml wlałem w siebie + 250 ml wziąłem w softflasku na drogę) i ruszyłem dalej. Teraz było trochę asfaltu a potem baaaardzo długie i baaardzo strome podejście, które ciągnęło się z jedną przerwą aż do kolejnego punktu odżywczego w miejscu Poiso. Również tam czekali na nas kibice, bufety zaopatrzone były podobnie. Znowu odpoczynek i dalej w drogę. Wg profilu trasy teraz miało być głównie z górki. Może i było ale przyspieszyć się dużo nie dało. Trasa była kamienista, wąska, trudna technicznie, posiadała milion schodów na które trzeba było wejść lub z których trzeba było zejść (co było zdecydowanie gorsze). Dalej ciągnęła się wśród pięknych lewad. Kolejny zbieg i trafiamy na trzeci punkt odżywczy – Portela, mieszczący się przy drodze w jednej z wiosek. Znowu spokojny postój i ruszam dalej. I właśnie w tym miejscu się zatrzymałem. Widok był oszałamiający i jak się okazało trwał już niemal do ostatnich kilometrów trasy. Droga wiła się a my byliśmy coraz niżej. Już przedostatni punkt odżywczy Larano ukryty gdzieś wśród pól i gór. Przebiegnięcie Boca do Risco dostarczyło wrażeń i muszę przyznać, również nieco obaw (wąska dróżka z urwiskiem niemal do samego oceanu) ale i chwil, które zapamiętam na zawsze. Teraz już trochę czułem zmęczenie w nogach, ale w końcu nie było już nic pod górkę. Na spokojnie zbiegłem do ostatniego z punktów odżywczych. Wiedziałem, że już jest blisko. Ostatnia część trasy biegła wzdłuż lewady po lewej stronie Machico. Ostatnie kilometry to zbieg, kilka przecięć drogi i wybiegnięcie na promenadę przed Forum Machico, gdzie mieściła się meta zawodów. Wśród wiwatujących i wołających Força kibiców wbiegam już przed metę i niemal ze łzami (szczęścia) w oczach przebiegam linię mety (która mieści się na końcu rzędu wysokich palm) z czasem 7h. Odbieram medal – który pierwszy raz pojawił się na zawodach. Np. rok wcześniej wręczano kamizelki finishera. Robię sobie pamiątkowe zdjęcie na ściance i powoli idę zjeść posiłek (jadalnia mieściła się na parkingu). Po tym wszystkim kąpiel w oceanie (w Machico jest jedna z dwóch piaszczystych plaż na Maderze) i spokojna jazda autem do hotelu, odpocząć i spakować się, bo niestety już następnego dnia o 7 mam samolot powrotny.

Trasa MIUT Marathon to absolutnie najpiękniejsza z tras biegowych jakie miałem okazje przebiec w życiu. To też niezapomniane przeżycie dla każdego kto biega po górach. Szczerze mówiąc mam nadzieję, że za rok spróbuję zmierzyć się z dystansem 85 kilometrów. Niech Wam da do myślenia to, że podczas biegu zrobiłem prawie 200 zdjęć i że całe 42 kilometry biegłem z telefonem w dłoni! Jeśli chcecie przeżyć coś nietuzinkowego, co zostanie w Waszej pamięci – zapraszam na Maderę w przyszłym roku na jubileuszową, 10-tą edycję!

Dziękuję firmom i osobom, które przyczyniły się do tego bym spełnił swoje marzenie o biegu MIUT Marathon czyli: Madeira Island Ultra Trail, The North Face, Dare2B, MadeiraRent, Skechers, Regatta, TomTom, Ricoh. Jesteście najlepsi!

Poniżej wyniki:

MIUT 115 KM

Mężczyźni:

  • Francois D’Haene – 13:05:44
  • Pau Capell – 13:28:01
  • Xavier Thevenard – 13:42:16

Kobiety:

  • Andrea Huser – 16:30:47
  • Beth Pascall – 17:11:49
  • Lisa Borzani – 18:19:10

Polacy:

  • Krystian Ogly
  • Jaromir Krzyszczak
  • Zbigniew Rajtar

Polki:

  • Katarzyna Melcer

ULTRA 85 KM

Mężczyźni:

  • Antoine Guillon – 09:37:35
  • Pierre Viguier – 09:53:19
  • Sylvain Montagny – 10:14:29

Kobiety:

  • Audrey Bassac – 12:19:34
  • Helen Blatter – 12:45:53
  • Sonia Escuriola – 12:56:11

Polacy:

  • Piotr Bętkowski
  • Bogumił Foland
  • Grzegorz Czerwiński

Polki:

  • Aneta Ściuba

MARATHON 43 KM

Mężczyźni:

  • Florian Reichert – 03:24:21
  • Damian Ramis Pons – 03:40:11
  • Kevin Vermeulen – 03:40:12

Kobiety:

  • Aroa Sío – 04:34:07
  • Martyna Wisniewska – 04:58:06
  • Carla Leite – 05:00:43

Polacy:

  • Piotr Zawada
  • Witold Kociołek
  • Piotr Szałaśny

Polki:

  • Martyna Wiśniewska
  • Katarzyna Wojdat
  • Renata Rajtar

MINI 17 KM

Mężczyźni:

  • Nelson Graça – 01:12:22
  • José Luís – 01:12:57
  • Vítor Rodrigues – 01:13:39

Kobiety:

  • Micheline Faria – 01:34:17
  • Aude Lagneau – 01:35:36
  • Marilisa Fernandes – 01:37:59

Polki:

  • Joanna Zawada

Oficjalna strona wydarzenia: www.madeiraislandultratrail.com

Oficjalne wyniki zawodów: TUTAJ

Zdjęcia z zawodów: TUTAJ

Translate »