Festiwal Maraton 3 Jezior od początku miał pod górkę. Impreza organizowana przez ten sam zespół, który jest odpowiedzialny za absolutnie rewelacyjny Górski Bieg Frassatiego miała mieć swój debiut w 2020 roku. Nie chcę wiedzieć jaka ilość pracy, przygotowań została zaprzepaszczona przez obostrzenia COVIDowe, które ostatecznie sprawiły, że biegi zaplanowane rok wcześniej mogły odbyć się dopiero we wrześniu 2021 roku!
Jeśli chodzi o koncepcję samego festiwalu, to można o niej przeczytać na stronie internetowej wydarzenia: „Pomysł festiwalu zrodził się po Górskim Biegu Frassatiego, po którym wielu biegaczy pytało o dłuższe i krótsze dystanse. Postanowiliśmy więc pokazać Wam więcej Krainy beskidzkich jezior i to w niezwykle pięknej w tym rejonie porze roku, gdy letnie słońce styka się z jesiennymi barwami lasu. Poznaj zachwycające piękno Krainy beskidzkich jezior od Lipnika i Straconki na Zachodzie, po Wielką Cisową Grapę na Wschodzie, od zapory w Tresnej na Południu, po Porąbkę na Północy.”
Chciałem Wam dzisiaj nieco więcej opowiedzieć o swoich wrażeniach z tej pierwszej – i mam nadzieję, że nie ostatniej – edycji. Festiwal oficjalnie rozpoczął się już w piątek wraz z otwarciem biura zawodów o godzinie 17:00. Tego samego dnia miały miejsce pierwsze festiwalowe wydarzenia – do wieczora zaplanowane były cztery panele prelekcji:
18:30 – Bieganie i gór zwiedzanie z aplikacją Polskie Góry – Robert Celiński – biegacz, twórca aplikacji „Polskie Góry”.
19:15 – Latem i zimą, czyli między biegami górskimi a skitouringiem – Mateusz Knap (biegacz górski i skitourowy, Team Dynafit).
20:00 – Marcin Kubica – z Beskidu Małego po medale Mistrzostw Polski
20:45 – Zdrowe serce biegacza – o profilaktyce zdrowotnej w sportach wytrzymałościowych – prof. Łukasz Małek – kardiolog sportowy (Narodowy Instytut Kardiologii w Aninie), autor strony „Kardiolog sportowy – Prof. Łukasz Małek”.
Na kilka dni przed zawodami każdy zawodnik otrzymał na swój adres e-mail szczegółowy i świetnie przygotowany informator – a nawet dwa! Jeden objaśniał wszystkie zawiłości przed startem, drugi opowiadał o tym, o czym należy pamiętać przed startem. Na Facebooku odbyła się również odprawa techniczna. Tak dobrze przygotowanych materiałów nie ma wiele biegów z dłuższą tradycją niż M3J.
W sobotę rozgrywały się dwa najdłuższe dystanse imprezy. Tytułowy Maraton 3 Jezior na dystansie 45 km i z 2485 metrami przewyższenia oraz Rollercoaster na dystansie 25 km i z 1400 m+. Ja od edycji 2020 byłem zapisany na krótszy z nich. Stosunkowo wcześnie wyjechałem z domu, żeby dobrze ogarnąć sobie temat logistycznie. Na początek pojechałem do Międzybrodzia Bialskiego, gdzie w ten dzień mieściło się biuro zawodów (a także gdzie był planowany start imprezy). Blisko centrum miejscowości znajdowały się namioty. Pod nimi bez problemu i bez jakiejkolwiek kolejki odebrałem swój numer startowy razem z płócienną torbą z logo Porąbki, opaską na głowę Dynafit (sygnowaną logiem M3J) oraz batonik. Następnie wsiadłem do samochodu i przejechałem dosłownie 5 km by zaparkować w centrum Porąbki (na parkingu Urzędu Gminy). Stamtąd udałem się około 500 metrów na boisko spod którego odjeżdzały autobusy na start – w ten sposób w szybki i dobrze zorganizowany sposób wróciłem do Międzybrodzia Bialskiego wraz z innymi biegaczami. Ponieważ zdążyłem na kurs o 8:00 w Międzybrodziu miałem jeszcze sporo czasu, żeby napić się kawy a przede wszystkim chłonąc atmosferę biegowego święta.
15 minut przed startem zaczęto nas wpuszczać do strefy. Każdej osobie sprawdzano, czy posiada ze sobą odpowiedni zapas wody. Konferansjer wykonywał świetną robotę. Nie zabrakło informacji przedstartowych ale także szybkiej ankiety na temat tego, kto jest z którego województwa. Równo o godzinie 9:30 odliczyliśmy od 10 do 0 i ruszyliśmy przez bramę Dynafit (przy starcie strzeliły nawet zimne ognie!) atmosfera była świetna. Dzień miał być pogodny ale poranek był chłodny a słońce chowało się za chmurami – mimo tego można uznać, że pogoda do biegania była niezła.
Pierwsze kilometry biegu były moim zdaniem najtrudniejsze. Z dwóch powodów: po pierwsze czekał nas ponad 3 km, stromy (pokonaliśmy ponad 500m+) i kamienisty podbieg niemal na szczyt Czupla – najwyższego szczytu Beskidu Małego. Po drugie – jak to na początku biegu, na ścieżce był mocny ścisk. Luźniej zrobiło się dopiero po około 2 km. Tak jak wspominałem początek był stosunkowo wolny, ślamazarny i pod górkę. Ja tego dnia nie miałem zamiaru nadmiernie się forsować więc spokojnie i bez zadyszki poruszałem się w górę.
Po tym podejściu zaczął się długi zbieg. Początkowo był bardzo przyjemny, momentami jednak można było napotkać sporo luźnych i zdradzieckich kamieni na które trzeba było szczególnie uważać. Zbieg stosunkowo łagodnie lecz cały czas w dół poprowadził nas aż do Czernichowa. Tam przyszedł czas na pierwszy punkt odżywczy. Ja może zachwycam się małymi rzeczami ale w punkcie odżywczym był większy wybór jedzenia niż u mnie na weselu! Można było wybierać wśród ciastek, orzeszków, owoców (banany, pomarańcze), żelków czy kanapek. Nie zabrakło nawet oscypków (przepraszam – serków górskich) czy zupy pomidorowej! Szok. Gdyby nie tak wspaniale zaopatrzone punkty odżywcze na tych zawodach na pewno na mecie zameldowałbym się co najmniej kilka minut wcześniej! Nie mogłem się jednak oprzeć a że nie pchałem po wynik to i podjadłem żelków i serków i innych smakołyków. Co wspaniałe – do tego wszystkiego przygrywała kapela góralska, która tworzyła dodatkowy, świetny klimat!
Dalsza część trasy była także ciekawa – najpierw dość długi, asfaltowy podbieg na zaporę w Tresnej, przebiegnięcie przez nią (bardzo fajne uczucie), potem krótki zbieg i… zaczęło się najdłuższe, jeszcze bardziej wyczerpujące podejście na Jaworzynę. Pogoda dalej była bardzo dobra, pod górę parło się może i ciężko ale z uśmiechem na ustach (no i pełnym żołądkiem). Następny fragment trasy prowadził grzbietem i był chyba najbardziej widokowy – można było podziwiać jezioro międzybrodzkie ale także zbiornik na szczycie góry Żar. Potem skręcaliśmy na Kiczorę by ostatecznie wyskoczyć za zbiornikiem na Żarze i potem wąską ścieżką obok toru saneczkowego wdrapać się na sam szczyt. Tereny wokół góry Żar były najbardziej oblegane przez turystów, ale także nie zabrakło kibiców.
Na szczycie czekał nas drugi punkt odżywczy – wcale nie gorzej zaopatrzony, bo jeśli ktoś miał ochotę mógł spróbować nawet bigosu. Tutaj znowu zabawiłem zbyt długo. No ale co zrobić. W końcu jednak zebrałem się i wiedziałem, że teraz to już głównie w dół. Zbieg nie należał do najłatwiejszych. W ogóle trzeba sobie powiedzieć, że o ile podbiegi na tych zawodach były męczące o tyle zbiegi były (jak na Beskidy) bardzo, bardzo techniczne i zdradliwe. Ostatecznie po zbiegu lądujemy w okolicach Kozubnika (pamiętam jeszcze to miejsce przed wielkim remontem), stamtąd przez jeszcze jedną niewielką górkę docieramy do Porąbki. Pozostaje przebiec przez most i wzdłuż płotu boiska przebiec jeszcze kilkaset metrów. Ostatnia prosta – sporo kibiców, piękna pogoda, wszystko gra i jest pięknie. Ostatecznie zająłem 22 miejsce i biegłem nieco ponad 3 h (które pewnie bym złamał gdyby nie przeklęte/przesmaczne punkty odżywcze).
Na mecie czekają uśmiechnięci wolontariusze (w ogóle oznakowanie trasy i ilość wolontariuszy podczas zawodów wskazujących odpowiedni kierunek zasługuje na najwyższe słowa uznania), piwo bezalkoholowe i medal. A potem jest jeszcze lepiej. Przygotowano dla biegaczy zaplecze gastronomiczne – są przepyszne ciasta od Koła Gospodyń Wiejskich w Porąbce, kawa z ekspresu, pizza i makaron z sosami (również w wersji wege za co ode mnie plus). Wraz ze znajomymi siadamy przy stoliku i chwilę rozmawiamy przy posiłku.
Nieco dalej na stadionie znajduje się kilka stoisk – można nauczyć się udzielać pierwszej pomocy, są zagadki dla dzieci z nagrodami, jest także stoisko z ogromną ilością różnych gatunków grzybów. Jest co robić! Jest też ścianka do zrobienia sobie zdjęć z medalem, a co! 🙂
Dla mnie to już jest koniec zawodów bo muszę spieszyć się do domu. Dla osób mających nieco więcej wolnego czasu czeka jeszcze nie lada atrakcja – dekoracja oraz koncert zespołu Big Cyc (wow!). W niedzielę odbył się również ostatni z biegów festiwalowych – Czupel Vertical w którym udział wzięło ponad 40 zawodników. Całość Festiwalu można było na bieżąco śledzić na Facebooku (łącznie z transmisjami na żywo).
Jak to wszystko podsumować? Chyba jeszcze nie byłem na żadnym biegu, którego debiutancka edycja była dopięta w ten sposób na ostatni guzik. Chylę czoła przed organizatorami. Stworzyli zawody w pięknym rejonie Beskidów, ze wspaniałymi widokami, ciekawymi i wymagającymi trasami. Doskonałym zapleczem – żywieniowym, medycznym i wszelkim innym. Jestem absolutnie przekonany, że Festiwal Trzech Jezior za rok przywita co najmniej dwa razy tyle biegaczy co tym razem bo fama o tym jak było cudownie na pewno poniesie się w środowisku biegaczy. Po prostu DEBIUT ROKU.
Ze swojej strony pozostaje mi tylko gorąco podziękować wszystkim organizatorom, wolontariuszom i osobom, które są zaangażowane w to niesamowite przedsięwzięcie. Jestem zauroczony i już nie mogę się doczekać kolejnej edycji! Warto było czekać!
Zdjęcia: Magdalena Tomczyk