XVI Bieg Katorżnika – relacja

XVI Bieg Katorżnika – relacja

Rok 2021 jest bardzo dziwny. Tak samo jak dziwny był rok 2020. XVI edycja kultowego Biegu Katorżnika miała pierwotnie odbyć się w sierpniu 2020 roku. Wiadomo jednak, że większość sportowych imprez musiała została odwołana przez covidową nawałnicę. Ostatecznie XVI edycja odbyła się w stałej, sprawdzonej (czyli bez jakichkolwiek ograniczeń związanych z pandemią) formie w Lublińcu 15 sierpnia 2021 roku.

Gdy do zawodów było jeszcze sporo czasu zapisałem na wersję mini mojego siedmioletniego syna, chcąc pokazać mu jak wspaniale można bawić się w błocie. Niestety w ostatniej chwili okazało się, że ze względu na chorobę w rodzinie nie będzie on w stanie pojechać i wziąć udziału w zawodach. Zdarza się i mówi trudno. Do Lublińca pojechałem sam.

Tak jak w poprzednich edycjach około 200 metrów od hali sportowej (gdzie mieściło się Biuro Zawodów) znajdował się prowizoryczny parking na polanie. Gdy dojechałem tam w okolicach godziny 10:00 wydawało mi się, że aut jest mniej niż na poprzednich edycjach, może jednak było to tylko moje wrażenie.

Standardowo już najtrudniejsze wyzwanie czekało na osoby, które rywalizowały w Ucieczce Zakładników (zespoły dwuosobowe) oraz w Galernik Team (czteroosobowe). Nie mniej emocji i dobrej zabawy było w biegach dziecięcych (w różnych kategoriach wiekowych) oraz w Katorżniku Babci i Dziadka. To wspaniale że formuła zawodów poszerzyła się o biegi towarzyszące dzięki którym całe rodziny mogą aktywnie spędzić czas w okolicy stawu Posmyk!

W Biurze Zawodów wszystko było perfekcyjnie przygotowane. Weryfikacja zawodników oraz wydawanie bogatych pakietów startowych odbywało się bez jakichkolwiek kolejek. W pakiecie oprócz rewelacyjnej koszulki Katorżnika znajdowało się trochę ulotek, dwa batony krówki (a raczej jednak krówka i jeden byk), napój izotoniczny, chusta wielofunkcyjna i miarka od marki Haix a także jogurty marki Bakoma. Oczywiście najważniejszym elementem był numer startowy z przymocowanym chipem. Na sali sportowej znajdował się również depozyt, gdzie oddałem rzeczy, których nie potrzebowałem w trakcie biegu (czyli praktycznie wszystko oprócz ubrania, które miałem na sobie i zegarka). Ponieważ dzień był upalny nie zapomniałem posmarować się kremem na słońce (zapobiegawczo, bo warstwa błota też chroni). Zjadłem obie krówki, bo po śniadaniu czułem lekki głód a akurat nic ze sobą innego nie zabrałem.

Okolice startu i mety były bardzo dobrze zorganizowane. Nie zabrakło gastronomii (a po biegu można było zjeść grochówkę – ja akurat jestem wegetarianinem więc nie skorzystałem, za to raczyłem się jogurtami z pakietu) a także miejsca na trawie, gdzie można było zorganizować piknik. Doskonałą robotę robił spiker zawodów, który w dowcipny sposób komentował całe wydarzenie i wchodził w interakcję z uczestnikami.

W okolicach godziny 11:00 spotkaliśmy się z innym zawodnikiem, z którym w sumie dwa lata wcześniej (ale na XV edycji) stanęliśmy razem na podium (zdobyłem wtedy brązową podkowę a on srebrną). Po miłej rozmowie (bo jak widać Katorżnik to nie tylko impreza stricte sportowa ale również towarzyska) poszliśmy ustawić się na starcie. Punktualnie o 11:30, po przedstawieniu każdej osoby z fali przez spikera ruszyliśmy na znaną, acz jak co roku lekko zmodyfikowaną trasę Biegu Katorżnika.

Pierwsza część trasy prowadziła przez staw Posmyk. Już tam wiedziałem, że nie będzie łatwo – poziom wody był najwyższy od kiedy pamiętam (a był to mój czwarty start w tych zawodach w życiu). Był moment, że musiałem ratować się podpływaniem (dobrze że styl żabki z głową w górze mam opanowany po wakacyjnym wyjeździe na Chorwację). Wyżsi ode mnie (czyli prawie wszyscy bo mam 160 cm wzrostu) nie mieli aż takiego problemu. Po pierwszej części stawem nadszedł czas na kilkaset metrów rowu a następnie na wejście w okolice drugiego stawu i wysokie trzciny. Z naszej na oko 50-osobowej fali po tym etapie plasowałem się gdzieś na siódmym miejscu i w sumie nie wiedziałem co ze sobą zrobić – czy cisnąć na upartego czy na spokojnie przebrodzić zawody w ciepłym błocie. W lutym miałem poważną kontuzję kostki i chciałem trochę na siebie uważać. Ostatecznie bez większego ciśnienia uznałem, że cisnę swoje i o dziwo z kolejnymi kilometrami zacząłem mijać kolejnych zawodników. W sumie prawda była taka, że nie wiedziałem za bardzo czy z mojej czy z innej fali, czy z VIPów czy dziennikarzy. Po prostu szedłem/biegłem do przodu.

W rowach był wyższy stan wody/błota niż zazwyczaj przez co trzeba było wyżej podnosić nogi. Z drugiej strony rozwodnione błoto nieco mniej wciągało i przechodzenie kolejnych metrów nie wymagało aż tak dużej siły więc… szło w miarę sprawnie, choć nie bez upadków i wielu zaliczonych korzeni (o których nie można było wiedzieć do czasu, aż się o nie nie zahaczyło). W stosunku do ubiegłych lat wydaje mi się jednak, że było nieco mniej przepraw błotnych w rowach a więcej trasy było poprowadzone nierówną i wąską leśną ścieżką. Podsumowując – było nieco więcej możliwości do biegania. Czy to dobrze? Sam nie wiem, z jednej strony było szybciej i trochę prościej, z drugiej może mniej było tego naszego Katorżnickiego ducha.

Na trasie nie zauważyłem również żadnych fotografów (a część osób bardzo lubi pokazywać swoje ubłocone facjaty w mediach społecznościowych i już nawet widziałem komentarze z tym związane). Na pewno mi brakowało Wasyla Grabowskiego, który co roku był odpowiedzialny za masę wspaniałych zdjęć z trasy.

W drugiej części trasy dla mnie najtrudniejszym miejscem okazało się znowu przejście przez staw na pomost (znowu mnie kryło więc musiałem pływać). No i potem należało wskoczyć z drugiej strony pomostu do wody. Bałem się o swoją kostkę więc opuściłem się po barierce i dopiero na koniec puściłem w dół.

Sama końcówka biegu była chyba jej najcięższym elementem – kilkaset metrów naprawdę wrednego, niesamowicie gęstego bagna w którym człowiek się topił i nie potrafił zrobić kroku do przodu, potem dość wysoka drabina i na końcu podbieg pod górę po piachu – dla osoby, która ma już 10 km taplania w błocie za sobą to nieszczególnie przyjemne doznanie. Za to potem zbieg wśród kibiców, honorowa runda po pomoście i wbiegnięcie na metę to była już sama przyjemność!

I co się okazało? Że przybiegłem jako pierwszy dziennikarz i tym samym otrzymałem Złotą Podkowę Katorżnika – czyli notabene wygrałem zawody. Teraz w moim domu mam już podkowy we wszystkich kolorach (złotą, srebrną, brązową oraz żeliwną) a mimo tego powiem Wam, że wcale nie przeszła mi ochota na kolejne zawody i jeśli tylko się uda za rok na pewno zobaczycie mnie na starcie.

Mój czas na mecie to 2 godziny i 16 minut. Dwa lata wcześniej do brązowego medalu wystarczyło mi 3 godziny i 9 minut co doskonale pokazuje, że tegoroczny Katorżnik, mimo bardzo wysokiego stanu wody był biegiem niemal sprinterskim.

Medal dedykuje mojemu Tacie, który przez wszystkie wcześniejsze lata jeździł ze mną, by wspierać mnie w tych zawodach i był ze mnie bardzo dumny. Ten złoty medal z emblematem Lasów Państwowych (Tata był leśnikiem) myślę, że nie jest był tego roku przypadkowy.

Po uroczystej dekoracji na podium (mieliśmy zostać ubłoceni, żeby być bardziej fotogeniczni, należało tylko umyć dłonie). Udałem się jak co roku, najpierw prosto do stawu, żeby zmyć z siebie pierwszą warstwę błota, potem po depozyt (i tak nie pozwolono mi wejść do środka i mój plecak został mi przyniesiony przed drzwi) a następnie za budynek przy stawie – gdzie mieściły się polowe prysznice, na dokładniejszą kąpiel. Prawie pachnący wróciłem do domu, żeby… umyć się po raz trzeci (tym razem dłużej no i w ciepłej wodzie). Dopiero taka trzykrotna kąpiel sprawia (z grubsza), że nie pachnie się Katorżnikiem 🙂

W sumie w biegu wystartowało około tysiąca osób z całej Polski (i nie tylko), do mety dotarły 964 osoby, w tym 175 dzieci. Warta uwzględnienia jest również statystyka obrażeń opublikowana na Facebooku wydarzenia:

  • 1 Pęknięte żebro
  • 2 Uraz stawu skokowego
  • 3 Uraz kończyny dolnej
  • 4 Otarcie nogi
  • 5 Otarcie nogi
  • 6 Rana otwarta przedramię lewe
  • 7 Rana otwarta dłoni lewej
  • 8 Rana cięta kolana lewego
  • 9 Rana cięta przedramię prawe
  • 10 Uraz lewej stopy
  • 11 Otarcie dłoni
  • 12 Otarcie podudzia lewego
  • 13 Rana otwarta uda prawgo
  • 14 Rana powierzchowna ręki – dłoń prawa
  • 15 Rana dłoni prawej
  • 16 Rana otwarta podudzia lewego
  • 17 Rana cięta i kłuta uda
  • 18 Rana cięta dłoni
  • 19 Rana cięta podudzia
  • 20 Rana cięta podudzia
  • 21 Rana cięta przedramienia
  • 22 Rana cięta prawa noga
  • 23 Rana cięta palce lewej dłoni
  • 24 Rana cięta czoła
  • 25 Rana cięta uda
  • 26 Rana głowy – do szycia
  • 27 Rana cięta podudzia
  • 28 Rana cięta głowy
  • 29 Rana kolana
  • 30 Rana otwarta palca stopy prawej
  • 31 Rana cięta ręki prawej
  • 32 Otarcie piszczele
  • 33 Rana otwarta głowy – do szycia
  • 34 Rana cięta głowy – do szycia
  • 35 Rana cięta głowy – do szycia
  • 36 Rana głowy – do szycia
  • 37 Rana głowy – do szycia
  • 38 Rana głowy – do szycia
  • 39 Rana głowy – do szycia
  • 40 Rana cięta oczodołu – do szycia
  • 41 Rana cięta czoła
  • 42 Skręcenie kostki prawej
  • 43 Rana cięta głowy – do szycia
  • 44 Rana nosa
  • 45 Rana ręki prawej – od szycia
  • 46 Uraz ręki prawej
  • 47 Uraz prawego nadgarstka
  • 48 Rana cięta palec prawej dłoni
  • 49 Rana cięta dłoni
  • 50 Rana cięta palec prawej dłoni
  • 51 Rana cięta głowy – do szycia
  • 52 Rana cięta głowy – do szycia
  • 53 Rana cięta głowy – do szycia
  • 54 Rana cięta głowy – do szycia
  • 55 Użycie rzutki ratowniczej
  • 56 Użycie rzutki ratowniczej
  • 57 Użycie rzutki ratowniczej
  • 58 Użycie rzutki ratowniczej
  • 59 Uraz stawu barkowego

Ogromnie dziękuję WKB Meta Lubliniec za możliwość (po raz kolejny) wzięcia udziału w zawodach. Jak co roku było rewelacyjnie 🙂

Translate »