Od jakiegoś czasu już chodził mi po głowie pomysł, żeby to zrobić. Sprawdzić siebie. Wiedziałem, że prędzej czy później nadarzy się ku temu okazja. 1 marca stanąłem na starcie półmaratonu w Wiązownej, miejscowości położonej niedaleko Mig, co tym bardziej wpłynęło na decyzję o udziale w tym biegu.
Numer startowy (zdjęcie z lewej), Na rozgrzewce (zdjęcie z prawej), fot. Migotka
Na linii startu zlokalizowanej przy ulicy Szkolnej stanęło 1043 zawodników i zawodniczek. Tłum był niesamowity. Ulica dość wąska, także przed oficjalnym wystrzałem startowym gnieździliśmy się między krawężnikami depcząc sobie po butach. Obstawę miałem wyborową, Mig miała kręcić filmiki, a Magda miała robić foty. Nie powiem, miałem niezłego stresa ale czułem się dobrze przygotowany. Z założenia bieg miał być bardzo szybki, limit 2 godzin i 30 minut mówił sam za siebie. Ja nastawiłem się na złamanie 2h w swoim pierwszym półmaratonie.
Równo w południe wszyscy zawodnicy usłyszeli wystrzał startowy. I ruszyliśmy, najpierw powoli idąc, dopiero za linią startu biegnąc, gdy korek się nieco rozładował.
Zaraz za linią startu, fot. Magda D.
Pierwsze kilometry trasy prowadziły w stronę Żanęcina. Co mnie zaskoczyło, po 2,5km dotarłem do pierwszego punktu z napojami. Złapałem w biegu kubek, wypiłem łyk wody, resztę wylałem na siebie i pobiegłem dalej. Asfalt ciągnął się cały czas. Nieskończenie, jak rzeka ciągle był przede mną. Mijałem kolejne tablice z oznaczeniami kilometrów. Tempo nie malało. Pogoda również dopisywała, świeciło słońce i było stosunkowo ciepło, także szybko pozbyłem się czapki i rękawiczek. Następne punkty z napojami regeneracyjnymi ustawione były na 5, 7 i 10 kilometrze, a trasa biegła przez kolejne miejscowości otoczone malowniczymi polami i lasami w kierunku Glinianki, gdzie znajdowała się „zawrotka”. Jak dla mnie organizatorzy spisali się tu na medal, po prostu nie szło się odwodnić, a na każdym z punktów jako wolontariusze stało pełno miejscowych dzieciaków podających wodę i herbatę, co miało bardzo pozytywny oddźwięk wśród uczestników biegu. Na półmetku miałem idealny czas, niecałą godzinę, co dawało dużą szansę na złamanie ustalonego przeze mnie limitu. Zrobiłem zwrot o 180 stopni i ruszyłem niesłabnącym tempem w kierunku mety. Po przebiegnięciu 300 metrów doznałem szoku! Nagle ktoś wyciąga w moją stronę rękę ze zbawienną butelką coca-coli 🙂 Mig razem z Magdą podjechały na połowę trasy autem, przy okazji pstrykając mi kilka fotek 🙂
Jeszcze przed „zawrotką”, fot. Magda D.
Mina mówi sama za siebie – Już widzę butelkę coli w ręku Mig, fot. Magda D.
Ratunek z nieba, ja biegnący dalej w tle, fot. Magda D.
Kolejne kilometry asfaltowej rzeki mijają całkiem sprawnie, utrzymuję tempo w granicach 5:20 do 5:40 na kilometr, co przy pierwszym półmaratonie jest dla mnie na prawdę dobrym wynikiem. Mijam coraz więcej osób, niektórzy zaczynają już iść. Ja nadal się trzymam, niestety tylko do 18 kilometra. Tu zaczyna się mój dramat związany z pokonywaniem rzeki asfaltu. Nieźle dała mi ona w kość. Nogi przestają chcieć współpracować z rozkazami wydawanymi przez głowę. Zaczynam odczuwać coraz większe przykurcze mięśni oraz ból w pasie biodrowo-piszczelowym. Bieganie uliczne to jednak nie to samo, co bieganie po miękkim podłożu po lesie. Walczę sam ze sobą, w głowie, bo wiem że sił mam wystarczająco żeby biec, ale nogi nadal nie chcą słuchać. Niestety tracę tempo i ostatnie 3 kilometry pokonuję już o ponad minutę na kilometr wolniej niż poprzednie, co w rezultacie wpłynęło na wynik. Na metę wpadam ostatkiem sił w nogach. Jestem na siebie z jednej strony zły, z drugiej dumny, że udało mi się pokonać pierwszy w życiu półmaraton. Może mój czas 2:01:06 nie był oszałamiający ale dla mnie był to wyczyn na miarę złotego medalu olimpijskiego 🙂
Finish, fot. Magda D.
Przekraczam linię mety, fot. Magda D.
Uzupełnianie płynów po finishu, fot. Mig
Na mecie czekały już na mnie dziewczyny. Mój czas pozwolił na zajęcie 865 miejsca OPEN, a w kategorii M-30 284 miejsca. Na mecie dostałem również nagrodę w postaci medalu od organizatorów oraz zimnego i pysznego piwa od dziewczyn 🙂
Z nagrodami, fot. Mig
Podsumowując, Półmaraton Wiązowski polecam każdemu kto lubi biegać po asfalcie. Idealna, w miarę równa trasa, bez szczególnych przewyższeń, doskonała organizacja i dbanie o zawodników. Po biegu każdy z uczestników mógł skorzystać z prysznica oraz posiłku regeneracyjnego (ja ze swojego zrezygnowałem ze względu na ogromną kolejkę), na który składało się kilka różnorodnych potraw. Bardzo ładne medale w kształcie liścia oraz satysfakcja z przebiegnięcia dystansu dopełniają czarę zadowolenia.
Mnie udało się pokonać moją pierwszą prawdziwą rzekę asfaltu, choć nie bez problemów. Może za rok się tam znowu spotkamy?
Autor: Tomasz Pietraszewski