Długo się zbierałem z napisaniem kilku słów, czekałem na zdjęcia… ale się chyba nie doczekam 🙂
Dla mnie maraton zaczął się już długo, długo wcześniej, o ile dobrze pamiętam, to już we wrześniu ubiegłego roku podjąłem decyzję i zarejestrowałem się. Wtedy wydawało mi się to głupie, był to totalny spontan – ok, zarejestrowałem się, ale co dalej?
Powoli zacząłem przeszukiwać internet, próbując dograć wszystko w najdrobniejszych szczegółach, w międzyczasie szukałem chętnych do wspólnego wyjazdu – najpierw dołączył do mnie Szymon, później Agnieszka, następnie inni – wszyscy zarejestrowani, bilety na samolot opłacone – zacząłem wierzyć, że wyjazd naprawdę się uda! 🙂 Gdy byłem w Zwardoniu, skontaktował się ze mną Rafał, również wybierał się do Barcelony – tak więc, nasza katalońska ekipa wciąż się powiększała… na samym końcu dołączył do nas Walenty… jak się później okazało, był to prawdziwy strzał w ’10′, cieszę się, że udało mi się Ciebie namówić.. 🙂
Cały wyjazd trwał dokładnie 4 dni, 2 dni w podróży i 2 dni w Barcelonie.
13 marca o godzinie 6:10 wyruszyliśmy z Katowic PolskimBusem do Warszawy, mimo wczesnej pobudki, podróż przebiegała bez problemów, dojechaliśmy punktualnie do Warszawy, gdzie czekała na nas zamówiona taksówka – w taki sposób dostaliśmy się na lotnisko w Modlinie. Odprawa trwała dość długo, na szczęście byliśmy dość wcześnie i nie musieliśmy się przejmować czasem.
Po odprawie kawa, ciastko, kilka fotek – humory ciągle dopisywały, w końcu przyszedł czas… lecimy do Barcelony!
Punktualnie o godzinie 13:50 wyruszyliśmy, około godziny 17:00 byliśmy na miejscu, w samolocie spotkałem Marcina Dulnik (http://www.dulnikbiega.pl), z którym rozmawiałem dzień przed wylotem. Z lotniska udaliśmy się na kolejkę, którą dojechaliśmy do Passeig De Gracia (spotkaliśmy Sandrę Kaczmarek), a stamtąd byliśmy już 'rzut beretem' od Placu Catalunya, niedaleko którego nocowaliśmy – dokładnie na ulicy D’Estruc. Lokalizacja noclegu była naszym ogromnym atutem, wszędzie było blisko, bez problemu mogliśmy dostać się w każde miejsce, szczególnie blisko mieliśmy do Sagrada Familia oraz do Placu Espanya – miejsca startu maratonu.
Około godziny 18:40 dotarliśmy pod wskazany adres, gdzie czekała już na nas Ewa (mieszka w Hiszpanii już 9 lat, pochodzi z Polski), otrzymaliśmy klucze do apartamentu, zajęliśmy swoje łóżka i postanowiliśmy wyskoczyć na miasto coś zjeść.
Jak to zwykle bywa w grupie, ciężko było się zdecydować gdzie i co zjeść, co jakiś czas ktoś musiał wziąć na siebie odpowiedzialność i wskazać miejsce, gdzie będziemy jedli – trafiliśmy do małej knajpki niedaleko La Rambli – każdy zamówił coś dla siebie, wypiliśmy po piwie oraz po lampce Sangrii – Sangria w Hiszpanii jest wyjątkowa! Zjedliśmy, napiliśmy się, następnie poszliśmy na zakupy do Carrefour’a, który znajdował się właśnie na ulicy La Rambla. Już na wejściu mogliśmy dostać przepyszne smoothie o różnych smakach, następnie mijaliśmy stoisko z sałatkami: owocowymi, warzywnymi, mieszanką sałat itd., było również stoisko z chińskim jedzeniem, które kucharz specjalnie dla nas przyrządzał na miejscu, była też paella.
Skupiliśmy się na sobotnim śniadaniu, kupiliśmy to co najpotrzebniejsze. Wróciliśmy do domu cali obładowani, każdy po kolei szedł się kąpać, a w tym czasie reszta popijała winko i sączyła piwko – w taki sposób skończył się piątek.
14 marca, w sobotę rano zjedliśmy delikatne śniadanie i wybraliśmy się po odbiór pakietów startowych oraz na Pasta Party – wszystko to było zlokalizowane w Fira Barcelona, gdzie odbywały się targi Expo.
Jak na tak ogromną ilość uczestników, to w biurze zawodów wcale nie było tłoku – odebrałem kopertę z chipem i numerem startowym, następnie udałem się po koszulkę techniczną i po torbę.
Gdy już każdy miał kompletny pakiet, sprawdziliśmy nasze chipy, zrobiliśmy kilka fotek i udaliśmy się na targi expo, sprawdzić co nam oferują wystawcy, a tam spotkaliśmy Darka Niemiec (https://www.facebook.com/PoCANCERowani). Głównym sponsorem maratonu była firma Asics, tak więc to ta firma była najbardziej widoczna podczas targów. Oferowano nam opaski z międzyczasami na maraton, czy specjalną edycję koszulek maratońskich – bardzo mi się jedna spodobała i postanowiłem ją nabyć.
O godzinie 12 zaczynała się impreza Pasta Party – do wyboru były 2 różne makarony, jeden z pomidorowym sosem, drugi z sosem pesto – oba smakowały wyśmienicie, aby nikomu nie zaschło w gardle – do wyboru mieliśmy sporo napojów – coca cola, cola light, fanta oraz woda, mogliśmy jeść sobie spokojnie, gdyż makaron i napoje były dostępne bez ograniczeń !
Gdy skończyłem 3 talerz, postanowiłem zjeść jeszcze trochę, w połowie czwartego talerza zaliczyłem przysłowiową 'ścianę', jednak byłem twardy i podołałem wyzwaniu. Mój wyczyn, był niczym w porównaniu z osobą, do której się przysiedliśmy, tylko przy nas zjadł 5 porcji – a to raczej nie było wszystko na co go stać! 🙂
Pełni węglowodanów i napojów udaliśmy się obejrzeć 360 stopni panoramę Barcelony na Placu Espanya, widoki zapierały dech w piersi, szczególnie baseny na dachu… to było coś <3
Widoki obejrzane, pora na kawę – wybraliśmy się do knajpki 'Bitte Wurst' niedaleko placu Espanya, ja kawy nie pijam, tak więc wypiłem małe piwo Clara o lekkim zabarwieniu cytrynowym. Była jakoś godzina 15, kiedy z Darkiem wpadliśmy na pomysł, aby wybrać się na mecz Espanyol – Atletico Madryt – mistrz Hiszpanii przyjeżdża do Barcelony – grzechem było to przegapić 🙂
Tak więc około godziny 15:20 opuściliśmy towarzystwo i wybraliśmy się na Estadi Cornellà-El Prat, reszta udała się do akwarium w Barcelonie. Z Darkiem kupiliśmy bilety za 45 Euro – dostaliśmy miejsca na katalońskiej 'żylecie', więc mogliśmy przekonać się co to jest prawdziwy doping w Hiszpanii. Mecz nie był jakoś specjalnie ciekawy, w 37′ Miranda dostał czerwoną kartkę za uderzenie łokciem. Przez cały mecz pod adresem sędziego kibice skandowali głośne 'Fuera!' – z racji aptekarskiego sędziowania – mecz ostatecznie zakończył się stratą punktów przez Atletico i brakiem bramek.
Po meczu wszyscy wspólnie spotkaliśmy się znowu na targach expo, spacerowicze przeszli prawie 18km tego dnia, w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Carrefour i kupiliśmy kilka potrzebnych rzeczy, wróciliśmy na mieszkanie i postanowiliśmy przygotować się do maratonu, tak żeby rano nie było zamieszania.
Stres udzielał się prawie wszystkim, przez co nie mogliśmy spać, o godzinie 24 jeszcze byliśmy na nogach… budzik nastawiony był na 6:30, tak więc niewiele zostało do naszego święta!
Udało się każdemu przespać kilka godzin – w sobotę padało, tak więc obawialiśmy się, że w niedzielę pogoda będzie podobna – tak się jednak nie stało…
15 marca, Niedzielny poranek obudził nas promykami słońca i temperaturą około 7-9 stopni. Lepszej pogody nie mogliśmy sobie wyobrazić – myślałem, że lepiej być nie może i nic nie stanie na przeszkodzie, aby osiągnąć swój wymarzony cel – źle myślałem…
Godzinę przed startem znajdowaliśmy się już na Placu Espanya, mnóstwo biegaczy, mnóstwo uśmiechów, mnóstwo narodowości: Dania, Holandia, Urugwaj, Argentyna, Niemcy, Czechy… gdzie człowiek nie spojrzał – tam inny kraj – łącznie prawie 20.000 biegaczy, mając tylko jeden cel – 42,195km! Przed samym startem zjedliśmy rodzynki, oddaliśmy nasz depozyt i udaliśmy się na start – do naszej strefy czasowej. Tam spotkałem kilku Polaków, z którym wymieniłem kilka słów, krótkie pozdrowienia i życzenia udanego biegu, w tle brzmiała motywująca muzyka.
Nawet nie wiem kiedy zleciał ten czas… cinco, quatro, tres, dos, uno, start!
I ruszyliśmy, 5, 10, 15 km… było super, kontrolowałem tempo, biegłem planowo, na 17km poczułem lekki prąd w prawym udzie, około 20km dogonił mnie Walenty – widać było po nim, że ma moc w nogach – ja niestety powoli zaczynałem się obawiać – ten prąd nie mógł oznaczać nic dobrego. 'Walek' chciał abym podążył za nim, jednak wolałem biegnąć według planu, dobiegłem do połowy dystansu z czasem 1:31:24, powoli odczuwałem, że coś jest nie tak… wtedy nadszedł feralny 24km… i stało się, mocny skurcz targnął moim prawym udem, musiałem się zatrzymać, marzenia prysły. Zatrzymałem się, rozmasowałem, pobiegłem dalej, udało mi się pobiegnąć kilka km, dopadło mnie to samo, tylko w drugiej nodze… od tego momentu nie liczył się już dla mnie wynik – moim celem było dotrzeć do mety – wtedy nie wiedziałem, że dotarcie będzie tak bolało, nie wiedziałem, że o bieganiu nie będzie już mowy, a do mety pozostanie mi tylko człapanie – między 35-40km dystans 5km pokonałem w czasie… 40:13, był ból, były łzy, było zwątpienie, ale się nie poddałem, powiedziałem sobie, że muszę to ukończyć – doping kibiców był fantastyczny, czułem jakby to oni przenosili moje nogi, a nie ja. W pewnym momencie ból był taki silny, że w skłonie pozostawałem ponad 5 minut i nie mogłem się nawet wyprostować. Siły już dawno nie było, końcowe kilometry, a później metry pokonywałem tylko sercem… miałem ochotę dobiegnąć do mety i uściskać Walentego za jego wspaniały wynik – mimo, że nie znałem jego czasu, to wiedziałem, że będzie super!
200m… próbuję biegnąć, jednak nawet w tym momencie dopada mnie skurcz, staję 100m przed metą – już wiem, że udało mi się, targają mną uczucia, sam nie wiem czego, czuję się smutny, a jednocześnie dumny, że się nie poddałem.
Udało się, jestem na mecie!! – plan nie został wykonany – trudno, będzie to dla mnie kolejna lekcja. Coś nie zagrało – domyślam się co, będę nad tym pracował. 'Nie uda się tym razem, to uda się następnym'. Jedno jest pewne, na pewno się nie poddam w walce, obiecuję!
Na mecie na każdego czekała woda i izotonic, następnie punkt, w którym oddawało się chipy, medale oraz stoisko ze świeżymi owocami oraz daktylami – muszę przyznać, że nigdy w życiu nie jadłem takich słodkich i przepysznych pomarańczy. Ledwo żywy udałem się po odbiór depozytu – gdzie spotkałem Walentego, gdy powiedziałem mi swój wynik – byłem wniebowzięty, mocno go uściskałem, byłem niesamowicie dumny!
W ramach upływu czasu powoli do naszej dwójki dochodziły pozostałe osoby, porobiliśmy sobie wspólnie kilka zdjęć z medalami, niektórzy zrobili sobie grawer ze swoim wynikiem, a było się czym chwalić! Wszyscy mieli wspaniałe wyniki, szczególnie nasi debiutanci! Tyle emocji! Następnie wspólnie paczką udaliśmy się w okolice mety, gdzie dobiegali ostatni zawodnicy – potańczyliśmy trochę przy muzyce, ubrani w barwy narodowe, a następnie udaliśmy się do knajpy 'Bitter Wurst' na świętowanie! 🙂
Marcin Dulnik – 03:02:57 – 957/15499
Walenty Bobla – 03:08:47 – 1337/15499
Tadeusz Kwaśniewski – 03:28:55 – 3743/15499
Antoni Stefański – 03:42:23 – 6015/15499
Dawid Martini – 03:45:19 – 6588/15499
Dariusz Niemiec – 04:01:13 – 9592/15499
Agnieszka Chwałek – 04:24:57 – 12580/15499
Rafał Olejnik – 04:55:02 – 14561/15499
Szymon Hopkowicz – 04:52:17 – 14430/15499
Piwo się lało, Sangria również, było mnóstwo uśmiechów, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że powrót na mieszkanie będzie taki ciężki – zejście po schodach, to była istna katorga… jedni szli tyłem, inni zjeżdżali po barierce – pomysłów było mnóstwo, najważniejsze to dostać się na dół, w końcu dotarliśmy do domu, położyliśmy się plackiem na łóżku i odpoczywaliśmy, co jakiś czas kto miał więcej siły to szedł się kąpać.
Wieczorem dołączył do nas Darek i wspólnie wybraliśmy się coś zjeść, ja miałem ochotę na pizzę – jednak źle trafiliśmy z wyborem lokalu – gotowe spody, niedobre dodatki – na szczęście mogliśmy obejrzeć drugą połowę meczu – Real – Levante, byliśmy już na maxa zmęczeni, więc wróciliśmy na nocleg, tym razem towarzyszył nam Darek, ponieważ nie chciało mu się wracać do siebie…
Winko, muzyka i do spania – rano do domu, ogarnęliśmy mieszkanie i udaliśmy się na lotnisko, odprawa trwała krótko, podczas, której spotkałem Karolinę, niestety nie udało mi się z nią spotkać przez cały weekend (brakło tego jednego dodatkowego dnia – nauka na przyszłość).
Zmęczeni wróciliśmy do Polski, do Modlina, z Warszawy ponownie udaliśmy się PolskimBusem do Katowic… jak to szybko zleciało…
Podsumowując, pod względem towarzyskim, wyjazd udany w 110%, była zabawa, był uśmiech, było wspaniale, pod względem sportowym było już zdecydowanie gorzej… całe szczęście, że innym udało się wykonać swoje założenia – z całego serca Wam gratuluję i dziękuję, że mogłem z Wami być i w tym uczestniczyć – mam nadzieję, że nasza sportowa rodzina ciągle będzie się powiększać i wspólnie będziemy mięli okazję cieszyć się z naszych sukcesów!
Jeszcze raz dziękuję za obecność! 🙂 Mam nadzieję, że Wam również się podobało – dołożyłem wszelkich starań abyście cali i zdrowi dotarli do i z Barcelony 🙂 Walenty, jesteś wielki!
Autor: Dawid Martini czyli Longer_7 – amator runner