ALE O CO CHODZI?
Kompresja od dawna wzbudza emocje wśród sportowców. Oto wymyślono coś, co jak twierdzą producenci pozwoli nam „robić to” dłużej, wydajniej, lepiej, dalej i przy tym wszystkim będzie mniej boleć „po”. Reklamy najczęściej podpierają się rozmaitymi badaniami naukowymi i teoriami mającymi uświadomić użytkownikowi, że korzysta z najnowszych dobrodziejstw nauki. Równie często nawiązuje się do tapingu czyli terapeutycznej metody oklejania ciała specjalnie przystosowanymi plastrami. Stąd niektórzy z producentów stosują na swoich produktach nadruki w formie pasów lub właśnie plastrów (CW-X,Skins, Adidas) sugerując miejsca, gdzie kompresja działa bardziej lub mniej intensywnie.
No dobrze, ale co to właściwie jest i jak działa?
Kompresja, jak sama nazwa wskazuje to ucisk na poszczególne części ciała prowadzący do rozszerzenia tętnic co ma wpływ na poprawę krążenia krwi a tym samym lepsze ukrwienie mięśni. Dodatkowo, ucisk powoduje, szybszy transport krwi w żyłach w kierunku serca a tym samym szybsze usuwanie produktów przemiany materii z organizmu. Rezultatem jest szybsze odprowadzenie kwasu mleczanowego, przyspieszona naprawa mikrouszkodzeń mięśni i w konsekwencji – znacznie przyspieszona regeneracja. Ponadto fakt uciskania mięśni wpływa na zmniejszenie ich drgań a więc i zmęczenia.
Tyle teoria – a teraz jak, a co najważniejsze – czy to działa??
CZY TO ABY DLA MNIE?
Normalnie pewnie nie zwróciłbym uwagi na kompresję po pierwsze z powodu braku solidnych badań naukowych popierających jej działanie a po drugie ponieważ ma ona tyle samo przeciwników co zwolenników i dyskusja ta bardzo często przypomina tematy w stylu „gaz w aucie”.
Jednak w zeszłym roku firma Nessi produkująca skarpety przekazała mi do testów nowy model, nad którym prowadzili badania z prośbą o opinie – i jak zobaczycie w recenzji- moje wątpliwości rozwiały się. Skarpety sprawdziły się na 7 Dolinach i to tak, że w ogóle nie czułem bólu w łydkach. Niestety, uda przypominały mi o sobie jeszcze prawie tydzień. I tak narodził się pomysł zakupienia spodenek kompresyjnych.
Tutaj od razu trafiłem na sporą barierę: producenci kompresji niewątpliwie się cenią – najtańsze spodenki osiągały prawie 300 zł a te z droższych ok 500. Spory wydatek jak za parę gatek
Kolejnym problemem był niemal nieograniczony wybór: CW-X, CEP, Mizuno, Salomon czy nawet osiągalne tylko za granicą Skins. Śmiało można by spróbować gdyby tylko nie fakt, że każda próba łączy się prawie z bankructwem:) To naturalnie pociąga za sobą fakt, że rzetelnych recencji czy opinii użytkowników jest stosunkowo niewiele. Przez jakiś czas byłem więc w kropce.
U PŁATNERZA
Niedawno wpadłem na stronę Under Armour (czyli wolno tłumacząc nazwę: w zbroi) i okazało się, że nie musi być tak drogo. Under Armour to amerykańska firma założona przez Kevina Planka byłego zawodnika futbolu amerykańskiego. Motto firmy to „make athletes better” i zajmują się produkcją odzieży ściśle dla sportowców mającej za zadanie poprawić osiągane przez nich wyniki.
W swojej ofercie UA mają kilka kolekcji przeznaczonych na różne warunki pogodowe i do różnych celów. Ja zdecydowałem się na Compression Heat Gear czyli bardzo lekką odzież, której założeniem jest zarówno kompresja, jak i wygoda w trakcie cieplejszych dni – szybsze odprowadzenie wilgoci oraz redukcja nieprzyjemnego zapachu.
Po otwarciu opakowania spodenki wyglądały tak:
Z ważniejszych elementów widać, że pasek jest dość szeroki, co okazało się być bardzo dobrym i komfortowym rozwiązaniem, oraz że szwy rozchodzą się na boki. Na dole prawej nogawki widnieje eleganckie logo UA. Sprzęt jest rzeczywiście lekki a w dotyku materiał jest bardzo przyjemny.
Po założeniu pierwsze zaskoczenie – nie opinają za mocno. Czyżby niewypał? Może źle dobrany rozmiar? Ale nie. Sam wybór spodenek poprzedziła rzetelna korespondencja z zarówno polskim dystrybutorem, jak i firmą w USA by sprzęt idealnie dobrać do wymagań, czyli – testowo Biegu Rzeźnika i docelowo Swiss Iron Trail na dystansie 201 km. Tu małe zaskoczenie, bo choć wybór dystrybutora jak i firmy macierzystej był identyczny (o dziwo nie najdroższy) to pani z Krakowa po raz pierwszy w życiu dowiedziała się, że ludzie biegają takie dystanse. Zdecydowanie jednak polecali by przy tak długim wysiłku kompresja była nieco słabsza.
Mając to na uwadze zatem, nie przejąłem się zanadto słabym w moim przekonaniu uciskiem i z niecierpliwością oczekiwałem dnia następnego kiedy to miałem wyruszyć na osławioną trasę Rzeźnika.
DO BOJU!
Już samo założenie zestawu kompresyjnego zmienia nastawienie. Delikatny, ale jednak wyczuwalny ucisk sprawia wrażenie (i to pewnie efekt placebo), że można o wiele więcej. Mięśnie czują się jakby bardziej zwarte, nabite jakby gotowe do wyścigu. Im dłużej spodenki są założone tym bardziej wyczuwa się kompresję. To oczywiście wymaga przyzwyczajenia. Nigdy wcześniej nie biegałem ze spodenkami kompresyjnymi więc pierwsze – zresztą bardzo szybkie 10 km – czułem się dziwnie. Nie chodzi o to, że było mi niewygodnie – wręcz przeciwnie – ale ten nacisk był trochę dziwny. Naturalnie z czasem przywykłem i przestałem go zauważać.
Około 20 km jednak wkradł się niewielki niepokój. Zupełnie nagle poczułem, że właśnie uda mi słabną i ciężko będzie utrzymać narzucone tempo. Spanikowałem myśląc, że może rozmiar za mały a ucisk jednak za wielki, że mięśnie padły i będzie mały problem. Jednak chwila słabości minęła szybko i potem już w ogóle nie czułem dyskomfortu w udach.
Oczywiście, nie ma cudów. To nie tak, że nic nie boli i 75 km biegnie się jak sprint na 5km. Jednak nogi miałem wyraźnie mocniejsze i dłużej mogłem naparzać. Dało się to zwłaszcza odczuć przy mozolnym podejściu pod Caryńską, gdzie jak sądzę większość poczuła co to znaczy mieć mięśnie ud. Ja również poczułem, ale po wyjściu bez problemu przeszedłem do biegu.
Najważniejszym jednak dowodem skuteczności kompresji było nie to, co działo się na zawodach, ale to, co było po nich. Mianowicie nie było nic. Albo niewiele. Jeszcze na Rzeźniku miałem w pamięci bieg treningowy sprzed 3 tygodni na 60km po którym ciężko mi było wejść i wyjść z wanny. Tym razem nogi bardziej czułem niż bolały mimo, że nie skorzystałem z masażu ani „krioterapii” w strumyku. Właściwie było jak po solidnym, ale nie przesadnym treningu. Po zeszłorocznych 7 dolinach przez ponad tydzień nie byłem w stanie nawet myśleć o bieganiu a tu w niedzielę na rozruszanie machnąłem 12 km i to w tempie ok 4:40 a w następnym tygodniu powróciłem do normalnych treningów czyli ok 100km / tydz.
Przy okazji dwie pozostałe cechy spodenek UA również spisały się znakomicie. Po pierwsze były bardzo komfortowe i to w dwójnasób. Jeżeli ktoś ma (a ja mam) problemy z otarciami przy normalnych spodenkach to w tym przypadku problemy te nie istnieją. Szwy rozchodzące się na boki zapobiegają otarciom w kroczu a tkanina HeatGear bardzo skutecznie odprowadzała wilgoć na zewnątrz i po prostu nie było mi w nich gorąco nawet na Drodze Mirka, gdzie czacha dymiła całkiem nieźle w słońcu.
Drugą niezmiernie użyteczną cechą spodenek był bardzo szeroki pas dzięki czemu po biegu nie miałem go odciśniętego na tułowiu a ponadto powodował, że przypięcie nerki czy jak w moim przypadku bidonów nie musiało skutkować pozbyciem się znacznej ilości naskórka z pleców. Znowu dokonam tu porównania do długiego wybiegania sprzed Rzeźnika, po którym moje plecy wyglądały jak po nieudanej depilacji papierem ściernym. W spodenkach UA ten szeroki kawałek pasa utrzymuje nerkę w jednym miejscu i zapobiega jej obsuwaniu się a w konsekwencji otarciom.
Nie bez znaczenia pozostają również ich właściwości redukcji nieprzyjemnych zapachów. Wszyscy z nas biegający powyżej 4 -5 godzin wiedzą co to naprawdę znaczy nieprzyjemny zapach. Pod koniec setki, nie bójmy się tego powiedzieć, jedziemy jak stajnia Augiasza i choć pewnie przy tym zmęczeniu większość ma to głęboko, bo nie takie z nas ultrasów znowu perfumowane pieski, to jednak milej jest nie zajeżdżać w promilu 50 metrów. HeatGear nie zajeżdża.
SKUTECZNOŚĆ
Nie da się zmierzyć tego, jak działa kompresja. Jest to całkowicie subiektywna rzecz. TO, co serwują nam producenci to tylko wyliczenia i przewidywania oparte na tym do czego może prowadzić pewnego rodzaju oddziaływanie. Nie można powiedzieć, że dzięki kompresji Jasiu pobiegnie o 13 km dalej z tym samym tempem, albo, że po biegu regeneracja skróci się o 34,456%. Każdy organizm jest inny i zapewne w każdym przypadku to oddziaływanie będzie inne – mniejsze lub większe. Z mojego doświadczenia wynikają jednak następujące wnioski:
1. Kompresja NIE :
– powoduje wzrostu szybkości
– eliminuje bólu
– zwiększa wydolności
2. Kompresja MOŻE:
– znacznie przyspieszyć regenerację
– znacznie opóźnić zmęczenie
– zredukować prawdopodobieństwo skurczu
PODSUMOWANIE
Czytając reklamy producentów – należy zachować zdrowy rozsądek i pamiętać, że kluczem do dobrych wyników jest ciężka praca na treningach. Dzięki kompresji można jednak to pracę ułatwić i/lub zintensyfikować co na pewno przełoży się na poprawę wyników.
Ja ze swej strony polecam – zwłaszcza UA HeatGear, gdzie relacja cena/jakość jest bardzo dobra. Za prawie 110 zł (nawet mniej – kupując w sklepie dystrybutora www.mmsport.com.pl) można sobie całkiem nieźle ulżyć.
Zalety:
- cena – w stosunku do konkurencji nawet 5 razy taniej
- wygodny pas
- komfort użytkowania
- wzorcowe odprowadzenie wilgoci
- właściwości pochłaniania zapachów
Wady
- to wciąż jednak para gaci za ponad stówę:)
Autor: Michał/UltraRunning.pl