Po kij?
Naprawdę rzadko się zdarza, żeby jakiś gadżet bez ogródek mówiąc wyrwał mnie z butów. Zwykle oferują mniej więcej to samo co konkurencja i pod płaszczykiem marketingowej paplaniny starają się nam wmówić, że to kosmiczna technologia stworzona specjalnie dla NASA. Nie ukrywam, że podobnie było z NAO. Znajomy dostał ją w prezencie i przez cały dzień zachwalał jej walory. Poczytałem trochę i … no cóż – mój sceptycyzm się tylko wzmógł. Cóż innowacyjnego da się wymyślić w kwestii małej żarówki przyczepianej do głowy?
No dobra, można ją wzmocnić i to do momentu kiedy praktycznie będzie z jej pomocą możliwe strącanie samolotów i wypalanie trawy, można ją odchudzić tak, żeby nie było jej praktycznie czuć na głowie no i oczywiście można przedłużyć żywotność baterii by świeciła dłużej niż ruska latarka na korbkę.
Kolesie z Petzla przegięli pałę. Reactive lighting to technologia, która dzięki specjalnemu sensorowi umieszczonemu w latarce pozwala na dostosowanie siły i skupienia światła w zależności od tego czy biegacz/użytkownik patrzy pod nogi (światło słabsze i rozproszone – by obejmować jak najszerszy obszar) czy daleko przed siebie (światło mocne i skupione). Niezły bajer ale po co to komu?
Ja z góry założyłem, że na kij mi cała ta technologia, a dowiedziawszy się ceny dołożyłem kilka powszechnie używanych acz nieco mniej powszechnie akceptowalnych epitetów odnoszących się do kompatybilności połączeń nerwowych tychże właśnie kolesi z Petzla.
Nie chciała góra do Mahometa…
Pakując się na Łysą Górę nie zapomniałem o mojej latarce. Na szczęście kupiłem ją odpowiednio wcześnie i za jakieś 20zł więc byłem zadowolony. Ze swoimi 165 lumenami świeciła o niebo lepiej niż jej poprzedniczka wylegująca obecnie miejsce w pokoju mojej córki (bo nawet ona stwierdziła, że jest słabawa) a jej toporną konstrukcję miałem w poważaniu bo wyjątkowo nie miałem zamiaru używać jej na WYbiegu ale raczej W biegu.
Zadzwonił Alek i popitolił coś o NAO, że pożyczy itp. Miałem NAO gdzieś szczerze mówiąc, ale uparł się i przywiózł. Zapakowałem i miałem zapomnieć. Ale po drodze coś tam do mnie rzęził o tym jaka to niby jest świetna latarka a w związku z tym, że jestem w miarę dobrze wychowany słuchałem. No i tu moje zainteresowanie doznało mini erekcji bo:
- maksymalna siła z jaką świeci NAO to uwaga: 355 lumenów!!!! to ponad 2 razy więcej niż moja superwypasiona latarka
- wystarcza na ok. 8-9 godzin świecenia – zakładając, że nie próbujemy wszystkiego oświetlać mocą maksymalną
- można ją edytować z poziomu komputera, bo Petzl zapodaje bezpłatny program do ściągnięcia – tu spokojnie możemy ustawić do maksymalnie 5 trybów świecenia przełączanych na samej latarce i to w każdym z 4 dostępnych rodzajów aktywności (np. rower, bieganie, biwakowanie czy „w domu”)
- można ją ładować z KAŻDEJ ładowarki USB – czyli np. z mojej komórki
- można akumulator zastąpić zwykłym paluszkiem
- można dodatkowo dokupić kabel pozwalający schować baterię w np. kieszeni czy plecaku i nie obciążać nią głowy – wielu tego nie lubi
- wskaźnik baterii z tyłu informuje nas jasno i wyraźnie ile energii jeszcze pozostało
No i dobra. Te wszystkie przechwałki w zasadzie nie miałyby żadnego znaczenia gdyby nie fakt, że jak to zwykle poszedłem na żywioł i postanowiłem sprawdzić jak to coś działa.
Naturalnie, poza wykładem Alka nie zadałem sobie trudu poszperania na w internecie, czy nie daj Boże podłączenia latarki do komputera jak sam Alek sugerował. Podszedłem do tego na zasadzie- działa albo nie- klikanie w głupi program to strata czasu a w dzień wyjazdu naŁysą Górę właśnie wróciłem z Monachium z ISPO więc średnio ten czas miałem. No i już w trakcie imprezy kiedy czas na latarki nastał- postanowiłem, że skoro jeszcze nie jest super ciemno to ją wypróbuję. Szybki kurs włączania i hop.
Myślałem, że to samochód…
Początki nie były różowe. Ale ponoć tak mają wszystkie udane związki. Pewnie wyniknęło to głównie z mojej kompletnej ignorancji w dziedzinie obsługi NAO. Na pewno znacie ten moment kiedy szarówka powoli, ale uporczywie przechodzi w zmierzch a ten z kolei w noc. Przychodzi taki moment kiedy bez latarki niewiele widać a z nią równie mało. Jest za ciemno na pierwsze a za jasno na drugie. Załączyłem NAO myśląc 355 LUMENÓW !!!
A tu lipa. Ni bombki. No coś tam migotało ale na tyle, żebym sobie mógł spokojnie sam połamać nogi, ręce i kark – jakby mi się jeszcze chciało żyć. No i paradoksalnie się ucieszyłem planując już tyradę jaką chciałem zapodać Alkowi.
PIĘĆ STÓW!!!! za takie gówno…
I wtedy właściwie nie wiem czemu – chyba mimowolnie – albo jakoś tak, moja ręka sięgnęła do przełącznika i przekręciła go raz jeszcze…
Jeżeli kto kiedy nie słyszał popłochu wywołanego kataklizmem na światową skalę to polecam obejrzeć jakiś film katastroficzny: 2012 np. albo jeszcze lepiej X-men z kolesiem ziejącym ogniem z oczu.
Tu było podobnie. Zwierzyna wpadła w szał, ptaki spadały z nieba, śnieg topił się gwałtowniej niż przy wybuchu wulkanu i zalewał nas falą gorącej spienionej, brudnej wody, współbiegacze ślepli bo NAO dosłownie wypalała im gałki oczne pozostawiając ziejące czernią otchłani, jeszcze dymiące oczodoły…
No dobra może nieco przesadziłem, ale nie za bardzo. Jedno małe przekręcenie radykalnie zmieniło sytuację. Nagle stała się światłość. Nie w przenośni, nie, że po prostu zapaliłem se lampkę i ona oświetlała mi drogę. Po prostu zrobiło się jasno. Wszędzie. Półmrok odszedł w zapomnienie. Teraz dokładnie widziałem drogę. Ale to nie wszystko. Blask był taki, że jeden biegnący przede mną gość odwrócił się kiedy go mijałem lekko wstrząśnięty i powiedział: „myślałem, że to samochód”. I dokładnie tak to wyglądało. Biegacze z przodu zwalniali, bo światło mojego NAO było tak mocne, że przyćmiewało latarki tych z przodu. No i byłoby fajnie i światełko mocne, ale wciąż nie za pięć stów. I wtedy podniosłem głowę…
Światło przede mną było rozproszone, obejmujące szerokie spektrum trasy – taka pędząca przed siebie kula światła. Przydatne kiedy patrzysz pod nogi bo widać dosłownie wszystko. Ale kiedy uniosłem głowę, NAO automatycznie i błyskawicznie zmieniła tryb na „dalekość” i z głowy wyrósł mi snop światła na kształt miecza lorda Vadera bez problemu wyłapując odległe sylwetki biegaczy z przodu. Tym razem światło było skoncentrowane, silne i naprawdę dalekosiężne. Jednocześnie w sekundzie gdy mój wzrok powędrował na dół światło ponownie zmieniło się w wersję „na blisko”. Było to znów bardzo szybkie i niezauważalne.
Przy tym wszystkim na każdej zmianie zastanawiałem się ile energii już wypaliłem świecąc jak oszalały. Wskaźnik uporczywie trzymał pełne trzy kreski i dopiero po ostatniej zmianie czyli po ok 6 godzinach biegu – ilość zapasu zmniejszyła się do 2/3. Jak dla mnie całkiem spoko biorąc pod uwagę, że biegaliśmy przy mrozie oscylującym wokół -15 stopni Celsjusza.
Za pięć stów???
No i na sam deser zostało parę szczegółów, które szczerze znam dzięki opisowi, ale wiem, że działają:
- Opaska na głowę Zephyr- dzięki niej latarka siedzi mocno ale wygodnie a fakt, że nie jest to pasek gumy dookoła głowy zmniejsza wagę oraz dyskomfort przy dłuższym noszeniu.
- Dopasowanie jest szybkie i bezproblemowe i co ważne nie trzeba go co pięć minut poprawiać.
- Waga to zaledwie 187 gramów i nie czuć jej nawet jeśli nosi się ją z baterią na głowie. A pamiętajmy, że z dodatkowym kablem baterię tą można wsadzić do plecaka czy kieszeni dodatkowo odciążając głowę.
- Imponujący jest zakres pracy NAO bo może ona działać od -30 stopni Celsjusza aż do +50 (przy całkowitej wodoodporności – klasa IP X4). Przy tym wydajność baterii spada dopiero po 300 cyklach ładowania. Wierzcie mi to naprawdę sporo. Przyjmując, że z czołówką biegam może 40-60 dni/nocy w roku (choć pewnie NAO to zmieni) wychodzi na to, że pełną sprawnością będę się mógł cieszyć przez około 5 lat. Potem sprawność spada o 30%- więc też nie ma dramatu.
No i teraz pozostaje pytanie. Warto? PIĘĆSET ZŁOTYCH POLSKICH. To kupa szmalu.
Spokojnie można biegać z czymś innym. Można nawet bez – powoli, ostrożnie.
Ale wiecie jak to jest – jak już się skosztuje luksusu niełatwo się odzwyczaić. Pytanie co poza bajerem technologicznym daje NAO?
Moim zdaniem daje pewność i bezpieczeństwo oraz możliwość ciśnięcia nawet w nocy. Nic nie trzeba zmieniać, przełączać, dotykać. Ręce można mieć zajęte na przykład kijami czy bidonami a latarka robi swoje. Podchodzisz i NAO świeci pod nogi, podnosisz głowę i dostrzegasz jak masz jeszcze daleko (co akurat może nie być najlepsze w danym momencie). Wykonanie jest solidne i jak się przekonałem bateria trzyma mocnonawet na mrozie.
Jednym słowem- ja zbieram. Nieważne, że za tą kasę mógłbym mieć ileś tam czegoś tam. To fajny gadżet i mam zamiar go mieć.
Źródło: Michał/UltraRunning.pl