W 2018 roku dwukrotnie biegłem maraton uliczny – na wiosnę w Mediolanie a w trakcie jesieni w Tallinnie, dwukrotnie udało poprawić mi się mój rekord życiowy (ale powiedzmy sobie, nie jest on zbyt wyśrubowany). Był to mój 7 i 8 maraton w życiu. Planując starty w 2019 roku postanowiłem, że tylko raz zmierzę się z królewskim dystansem a więcej miejsca poświęcę startom w górach. Zastanawiając się nad wyborem konkretnych zawodów bardzo chciałem by nie było zbyt daleko ani zbyt drogo no i chciałem zabrać na wyjazd całą rodzinę.
Idealnym wyborem stał się dla mnie 25. Volkswagen Prague Marathon. Dlaczego? To bardzo proste:
- Stolica Czech jest przepiękna i warta zwiedzenia również na biegowo, co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Miałem ogromną ochotę przebiec przez most Karola, przez rynek staromiejski ale poznać i dzielnice, które nie występują w przewodnikach
- Jakby nie patrzeć z wykształcenia jestem bohemistą, udział w największym maratonie w Czechach potraktowałem jako sprawę honorową. Dodatkowo – w Republice Czeskiej po prostu świetnie się czuję.
- Organizator – RunCzech słynie z organizacji eventów na najwyższym światowym poziomie. Splendoru całej imprezie dodawał też fakt, że był to jubileusz – 25 edycja, oraz to, że trasa posiada Gold Label IAAF
- Termin był idealny bo przypadał na koniec długiego majowego weekendu – czyli nie było konieczności brać nawet jednego dnia wolnego z pracy
- Ponieważ moje urodziny przypadają na 1 maja żona zaproponowała, że zafunduje mi pakiet startowy w ramach prezentu urodzinowego (!)
Jak sami widzicie nie mogłem wybrać inaczej. I dobrze, że nie wybrałem. Na zawody rejestrowałem się już w trakcie gdy pakiety startowe były już dość drogie (polecam więc zainteresowanym w przyszłym roku się pospieszyć). Za pakiet na maraton zapłaciłem – a w zasadzie żona – 60 euro. Dodatkowo kilka euro należało doliczyć za udział w biegu rodzinnym w którym wzięliśmy udział w pełnym, czteroosobowym składzie – ale o tym nieco więcej za chwilę.
Do Pragi wyruszyliśmy 3 maja w godzinach porannych. Droga z południa Polski zajęła nam (z przerwą na obiad) nieco ponad 5 godzin. Ten dzień poświęciliśmy na zwiedzanie ZOO a później na uczestnictwo w EXPO, które mieściło się w hale wystawienniczych w dzielnicy Holešovice. Trzeba przyznać, że tak z zewnątrz jak i wewnątrz robiła duże wrażenie. Przed salą mieściło się kilka stoisk w tym najlepsze dla mnie (i mojego syna) było to Volkswagena – z dmuchańcem dla dzieci w kształcie Garbusa, kawą/herbatą dla dorosłych i możliwością obejrzenia nagrody – najnowszego Touarega. W centralnej z hal mieściło się sporo różnego rodzaju stoisk a także niewielka scena – można było zrobić sobie np. zdjęcie na ściance RunCzech (była nawet dedykowana osoba, która takie zdjęcia robiła). Sala po prawej w największej części była po prostu stoiskiem Sportisimo, partnera biegu, nie zabrakło jednak innych ciekawych stoisk – takich jak Adidas czy ON. Na samym końcu hali po prawej można było odbierać numery startowe na maraton. Przyszedłem tam w takim momencie, że nie czekałem dłużej niż 5 minut na odebranie numeru. Następnie sprawdziłem go na czytniku chipów i ruszyłem do sali po drugiej stronie, gdzie na zawodników czekały kurtki marki Adidas przygotowane specjalnie jako prezent na jubileuszową, 25 edycję. Mimo tego, że byłem odebrać pakiet przecież dwa dni przed imprezą nie udało mi się otrzymać rozmiaru S, którego zabrakło. Trochę mnie to zasmuciło, bo kurtka jest świetnej jakości i stanowiłaby wspaniałą pamiątkę. Rozmiar M, który wziąłem z braku-laku jest wyraźnie za duży i pewnie przez to zdecydowanie częściej będzie leżał w szafie. w tej części hali swoje stoiska miało kilka ciekawych imprez biegowych – wyróżnić należy maraton w Wiedniu z kołem fortuny (Tymon wygrał żółty kapelusz), maraton w Abu Dhabi, Dreźnie czy Funchal na Maderze. Nie zabrakło również polskiego akcentu a dokładniej Krakowa. W tej samej hali odebraliśmy cztery numery startowe na DM Bieg Rodzinny razem z zielonymi koszulkami bawełnianymi, w których mieliśmy zamiar pobiec. Po tym wszystkim pojechaliśmy na mieszkanie zarezerwowane w dzielnicy Žižkov, zaledwie kilka minut tramwajem od centrum. Za cały apartament z miejscem parkingowym zapłaciliśmy (za dwie noce) ok 340 złotych – mogę zdecydowanie polecić.
Kolejny dzień minął nam na zwiedzaniu głównych atrakcji turystycznych miasta. Dodatkowo wraz z Tymonem wybraliśmy się na przedstawienie teatralne na spektakt Pat a Mat jedou na dovolenou – czyli Sąsiedzi jadą na wakacje, które bardzo nam się podobało! W okolicach godziny 14:00 wsiedliśmy w tramwaj w kierunku hal wystawienniczych, by wziąć udział we wspominamy biegu rodzinnym na dystansie 3 km. Mój syn brał już udział w kilku biegach dziecięcych – tutaj jednak ogromne wrażenie zrobiła na nim ogromna brama startu i mety. Niestety, pogoda nie dopisała, dosłownie kilkanaście minut przed biegiem zaczął padać deszcz. Większość rodzin schroniła się wewnątrz sali – my również. Ubraliśmy się odpowiednio bo zrobiło się również dużo chłodniej. Na górę założyliśmy koszulki otrzymane od organizatorów i przypięliśmy numery startowe. Byłem zdziwiony, że mimo tak parszywej pogody aż tyle osób stanęło na linii startu (podobno łącznie ze spacerem z psami w imprezach towarzyszących wzięło udział prawie 5000 uczestników!), w Polsce nie spodziewałbym się tak dużej frekwencji.
Mimo pogody humory dopisywały. Kalina (to jej pierwszy bieg – choć w wózku) przespała zawody ale Tymon bardzo dzielnie się spisywał. Trasa była atrakcyjna – była pętlą po parku Stromovka. W trakcie biegu można było zdecydować czy chce się biec 3 czy 5 km. Nie obyło się bez punktu z wodą. Widać było, że części osób zależy na wyniku jednak dla zdecydowanej większości był to aktywnie wykorzystany czas z rodziną, było mnóstwo wózków, małych dzieci ale także starszych czy niepełnosprawnych – sporo osób było z różnych krajów, nie tylko Czech. Każdy jak tylko mógł przemierzał trasę by po tych kilku kilometrach za linią mety odebrać śliczny medal i cieszyć się przebyciem naprawdę fajnych zawodów. Ponieważ nie przestawało padać po zawodach udaliśmy się do naszego mieszkania. Miałem przez to chwilę by spokojnie przemyśleć co przygotować na maraton.
W niedzielę 5 maja obudziłem się kwadrans po 7. Po zjedzeniu śniadania (tradycyjnie bułka z dżemem i banan) przebrałem się w ubranie biegowe. Założyłem na siebie ocieplaną kurtkę, wziąłem 0,5 litrową butelkę wody i worek, który był w pakiecie startowym. Ruszyłem na tramwaj (na podstawie nr startowego przejazdy komunikacją miejską były za darmo). Wysiadłem w ścisłym centrum – na przystanku Václavské náměstí. Już w autobusie było sporo biegaczy – nic dziwnego skoro w maratonie miało wziąć udział niemal 10 000 zawodników. Właśnie na placu Wacława mieściło się miasteczko biegowe. Na uwagę zasługiwały specjalnie postawione z tej okazji kierunkowskazy a także punkty informacyjne, którymi były osoby z przywieszoną na plecach flagą z literką I – sporo osób korzystało z informacji zaczerpniętych przez nich. Po przybyciu na miejsce, bez jakiejkolwiek kolejki oddałem swój worek do depozytu. Było zimno więc nie zdecydowałem się na bieg „na krótko”. Na głowę założyłem buffa, na przedramiona rękawki. Wiedziałem, że jak tylko zacznie się bieg to zrobi się cieplej. Przez chwilę zapoznawałem się jeszcze po raz kolejny z mapą by po chwili ruszyć w stronę rynku staromiejskiego. Tam na miejscu było rozstawionych nieco stoisk partnerów – zrobiłem sobie tam zdjęcie, przyjrzałem się z bliska bramie zawodów i ruszyłem do przydzielonej mi grupy – czyli G. Wydaje mi się, że zapisując się na zawody chciałem próbować bić po raz kolejny życiówkę. Niestety nie jest to proste mieszkając na śląsku i nie mogąc przez całą zimę wyjść na zewnątrz, żeby przebiec cokolwiek. W ogóle zresztą do maja nie biegałem regularnie (mimo, że bieg 100 miles of Istria uważam za bardzo udany). W trakcie czekania na start poznałem kilka innych osób z Polski (ogólnie startowało grubo ponad 200 Polaków). W tłumie było nieco cieplej.
W końcu nastąpiła wyczekiwana godzina – 9:00 i cały tłum biegaczy ruszył na ulice Pragi. Pierwsze kilometry to nieco za szybkie tempo, miałem problem z narzuceniem sobie własnego i biegłem „z tłumem”. Mimo tego, że było tłoczno to praskie ulice były stosunkowo szerokie i nie trzeba było się przeciskać przez innych. Z rynku staromiejskiego ruszyliśmy obok Filharmonii Narodowej by przebiec przez most i znaleźć się w okolicach Hradczanów, stamtąd, w okolicach 3 kilometra czekała nas chyba najbardziej atrakcyjna część biegu – trasa przez most Karola. Dalej było chłodno ale pierwsze kilometry w takim otoczeniu mijały nie tylko szybko ale i bardzo miło. Potem biegliśmy długi czas wzdłuż Wełtawy (z przeprawą przez most) po obu stronach by znowu znaleźć się na rynku staromiejskim – gdzie można było liczyć się ze sporą ilością bruku i jeszcze większą ilością kibiców, którzy dopisywali mimo chłodu na całej trasie. Maraton w Pradze bezsprzecznie kojarzy mi się i kojarzyć będzie z zapachem trdelnika, który, co tu dużo mówić, jest bardzo przyjemny. Po 14 kilometrach czułem się dobrze, ale dalej nie mogłem złapać swojego rytmu biegu. Co więcej, zauważyłem pewne anomalie w swoim zachowaniu. Normalnie na maratonach pijam izotonik i jem banany. W Pradze coś się zmieniło, pochłaniałem na punktach żywieniowych pomarańcze (do bananów miałem obrzydzenie), pałaszowałem samą sól – po raz pierwszy i piłem co popadło. Mój organizm reagował bardzo dziwnie. Jeśli już jesteśmy przy punktach – były długie i pełne wszystkiego co potrzebne a wolontariusze służyli pomocą (tak samo zresztą jak pomoc medyczna rozstawiona w różnych miejscach na trasie). Wracając jednak do samego biegu – zdawałem sobie sprawę, że nie jestem przygotowany na tak szybkie tempo i na pewno to jeszcze odpokutuję. W okolicach 17 kilometra znaleźliśmy na południu miasta, w okolicach Wyszehradu a od 20 kilometra czekała nas pierwsza długa i ciągnąca się agrafka, gdy się skończyła – w okolicach 26 kilometra przebiegliśmy po raz kolejny przez most i czekała nas kolejna – po drugiej stronie Wełtawy. Ja powoli zaczynałem opadać z sił – czego można było się spodziewać, ale walczyłem. Od 33 kilometra biegliśmy znowu trasą znaną już z początku biegu. Zrobiło się nieco cieplej a moje problemy narastały. W okolicach 36 kilometra skalkulowałem sobie, że musiałbym zejść z kolejnymi kilometrami poniżej 5:00, żeby złapać chociaż czwórkę, odpuściłem i spokojnie doczłapałem do mety wśród tłumu kibiców, wrzawy i wspaniałej atmosfery. Odebrałem przepiękny, pamiątkowy medal, wodę i banana, w końcu również swój worek i ruszyłem by tramwajem wrócić do czekającej na mnie rodziny – zaraz po biegu wracaliśmy do Polski.
Z wyniku sportowego osobiście nie jestem zadowolony, choć nie było to najważniejsze dla mnie. Jednak atmosfera Pragi i samego biegu, perfekcyjnie przygotowana trasa, punkty odżywcze, start/meta, zaplecze stworzone dla zawodników. Po prostu wszystko było perfekcyjne. RunCzech potwierdził, że organizuje imprezy z ogromnym zaangażowaniem i naprawdę nie ma możliwości by do czegoś się przyczepić (no, może rozmiar tej kurtki, ale to w sumie drobnostka). Jeśli ktoś marzy o tym, by pobiec międzynarodowe zawody – niezbyt daleko od kraju, w przepięknym mieście i na najwyższym światowym poziomie to powinien w przyszłym roku swoje kroki skierować do Pragi! To był najpiękniejszy z maratonów jakie biegłem w życiu. A dla wielu biegaczy również pewnie była to idealna pogoda do bicia rekordów życiowych.
Pierwsza 10-tka kobiet i mężczyzn:
Mężczyźni:
- Almahjoub Dazza (MAR) 2:05:58
- Dawit Wolde (ETH) 2:06:18
- Bantie Aychew (ETH) 2:06:23
- Amos Kipruto (KEN) 2:06:46
- Solomon Kirwa Yego (KEN) 2:07:30
- Ben Hamid Daoud (ESP) 2:08:14
- Paul Muchemi Maina (KEN) 2:09:17
- Girmaw Amare (ISR) 2:09:54
- Nicodemus Kipkirui Kimutai (KEN) 2:10:00
- Goitom Kifle (ERI) 2:10:18
Kobiety:
- Lonah Chemtai Salpeter (ISR) 2:19:46
- Shitaye Eshete (BRN) 2:22:39
- Genet Yalew (ETH) 2:24:34
- Kellyn Taylor (USA) 2:26:27
- Lucy Cheruiyot (KEN) 2:27:16
- Hellen Jepkurgat (KEN) 2:29:10
- Catherine Bertone (ITA) 2:31:07
- Leslie Sexton (CAN) 2:31:51
- Elisa Stefani (ITA) 2:33:36
- Diane Nukuri (BDI) 2:33:38