Dzisiaj jest pierwszy dzień 2015 roku. Chyba najwyższy czas na podsumowanie. Tym razem trochę inne niż w zeszłym roku. W 2013 roku opisywałem każdy bieg po kolei (było ich 10). W 2014 roku udało mi się wziąć udział w 18 zawodach. Wątpię, by komukolwiek chciało się czytać o każdym z nich osobno. Dlatego też pokrótce chciałbym tylko napisać jak minął mi drugi rok biegania. Łatwo nie było. Szczerze mówiąc założenia na ten rok były zdecydowanie bardziej wyśrubowane. Przez kontuzję i kilka zakrętów życiowych, przez które miałem utrudnione treningi nie dało się wszystkiego zrealizować. Tylko absolutne minimum. Ale nie załamuję się! 2015 rok będzie należał do mnie! Mam w planach w końcu zacząć nie okazjonalnie, ale notorycznie biegać dyszkę poniżej 45 minut, w planach jest także półmaraton poniżej 1:45 i maraton poniżej 4:00. Myślę, że są to czasy do ogarnięcia. Prócz tego spodobało mi się bieganie po górach stąd mam nadzieję (a do gór mam jakieś 35km), że częściej będę odwiedzał imprezy biegowe w górzystym terenie.
Ale po kolei. Po dobrze przepracowanej jesieni na początku 2014 roku byłem w całkiem niezłej formie. Sezon zaczął się obiecująco bo podczas III Gliwickiego Biegu Orkiestrowego wykręciłem dyszkę w 43:22. Byłem z siebie zadowolony i z radością zapatrywałem się na sezon. Kilka dni później wystartowałem treningowo w biegu Pawła Lorensa w Tychach – w kameralnej atmosferze, po doskonale znanych lasach biegło się całkiem przyjemnie. Potem miałem dwa miesiące przestoju, niestety również w treningach, co wyraźnie odbiło się na mojej formie. Końcem marca biegłem w IV Biegu o Złote Gacie w Brzeszczach. Nawet dyszka była dla mnie wymagająca (szczególnie sama końcówka). Ostatecznie – 47:02. Słabo. W bliskiej perspektywie były trzy półmaratony tydzień po tygodniu z czego dwa chciałem wziąć na poważnie (tzn. zostać dwójkołamaczem). Pierwszy – na szczęście ten treningowy – czyli XXI Perła Paprocan w Tychach okazał się kolejną klapą. Do 16 kilometra biegło się świetnie. Poniżej 2h. Niestety jeden niefortunny krok sprawił, że stopa wykrzywiła się inaczej niż powinna i resztę dystansu musiałem przedreptać chodem. Wynik, tragiczny – 2:07. Można było się załamać. Ale nie po to jest się biegaczem, żeby załamywać się, że coś nie wyszło. Ostatecznie okazało się, że nic strasznego mi się nie stało.
Okłady z Altacetu pomogły i już tydzień później biegłem w XV Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego. Bardzo lubię tamte rejony (długo mieszkałem w Bielsku-Białej i często bywałem na Żywiecczyźnie), stąd ogromnie chciałem wystartować i ten półmaraton był dla mnie takim punktem honoru. Na domiar złego złapałem w międzyczasie straszny katar i przez cały bieg zużyłem dwie paczki chusteczek higienicznych (które trzymałem podczas biegu w lewym rękawie) i prawie całe krople do nosa (Xylometazolin). Ostatecznie przy podbiegu na 18km wmawiałem sobie „tylko nie zacznij iść” udało się, długi zbieg do centrum miasta i ostateczny wynik 1:58. Mimo przeciwności losu bariera została złamana! Z uśmiechem na twarzy wracałem do domu. Tydzień po Żywcu czekał mnie kolejny (trzeci już z rzędu) półmaraton – w Dąbrowie Górniczej. Przepiękna malownicza trasa Pogorią i dobra organizacja to na pewno wyznaczniki tego wydarzenia. A oprócz tego – kolejna życiówka – 1:52 (trasa była mniej wyboista niż ta żywiecka). Końcem marca niespodziewanie znalazłem się w Łodzi na Konferencji Naukowej. Okazało się, że daty zbiegają się akurat z Łódź Maraton Dbam o Zdrowie. Po całodziennej konferencji zdecydowałem się i wystartowałem w biegu towarzyszącym na 10km. Atmosfera znakomita, finish na Atlas Arena robił ogromne wrażenie. Nigdy też dotąd nie brałem udziału w biegu z taką ilością ludzi! Jako wydarzenie będę to wspominał znakomicie (a tak się składa, że Konferencja odbywa się też w 2015 roku i już się zapisałem – tym razem na pełny maraton. Tak przy okazji), niemniej wynik mnie nie satysfakcjonował.
Bieg Fortuna w Cieszynie także nie przyniósł miodów. Podczas startu czułem się ociężały mimo, że doskonale znam oba te miasta i że nawet kapela przygrywała po drodze. Po prostu nie miałem świeżości. Kolejne lekkie rozczarowanie. Ostatniego dnia maja odbyło się dla mnie bezprecedensowe wydarzenia. W mojej niewielkiej miejscowości (4500 mieszkańców) zorganizowano pierwszy w historii bieg! Przyłożyłem cegiełkę dodając informację o nim na portalach biegowych. Okazało się, że na starcie pojawiło się ponad 120 osób! (organizatorzy w życiu nie spodziewali się takiej frekwencji). Na pewno plusem było to, że bieg był darmowy a każdy uczestnik otrzymał medal i dyplom. Bieg był świetny, oczywiście głównie terenem leśnym. Wynik nie był ważny. Po prostu wiedziałem, że robię to dla własnej przyjemności. Dwa tygodnie po 1. Kobiórskim Biegu Bez Celu (bo tak się nazywał). Wystartowałem w kolejnym mieście, które kocham – Pszczynie. Mało, znam je niemal tak dobrze jak własną mieścinę. Bieg ogólnie bardzo udany. Do pokonania bariery 45 minut zabrakło mi zaledwie 26 sekund więc czerwiec okazał się dla mnie zwyżką formy. Byłem niemal pewien, że sezon będę kończył poniżej granicy 45minut. Dwa tygodnie później odbył się V Rybnicki Półmaraton Księżycowy. Bieg owiany poniekąd legendą (i słusznie). Cel – dobiegnięcie na metę przed północą (start był o 22:00). Impreza naprawdę fantastycznie zorganizowana, z wymagającą ale i bardzo piękną trasą oraz niespotykaną atmosferą. Ostatecznie wynik porównywalny do Dąbrowy Górniczej (kilka sekund różnicy). Byłem zadowolony bo trasa była zdecydowanie trudniejsza. Lipiec i sierpień były miesiącami wyjętymi z mojego kalendarza biegowego. Malutkie dziecko, mnóstwo pracy i innych obowiązków (nawet w tym roku nie zaliczyłem urlopu).
Do biegów wróciłem początkiem września rekreacyjnym startem w biegu w Wyrach (jakieś 10km od domu). Wynik, lepiej nie wspominać. 48 minut. A podczas biegu chyba 40 stopni w cieniu. Mimo wszystko impreza bardzo przyjemna (byłem po raz pierwszy na biegu z 4 miesięcznym dzieckiem!). Tydzień później III Orzeski Bieg Uliczny, po raz drugi z rzędu postanowiłem pobiec tylko na 5km (to chyba zostanie już tradycją). Na metę dobiegłem w 22 minuty i na pewno zapamiętam medal z plexi (bardzo ładny). Ostatnią próbą przed pierwszym w życiu maratonem był bieg w Mikołowie. Trasę znałem z zeszłego roku. Udało mi się nieco poprawić rezultat. Ostatecznie 46 minut. Jak zawsze w Mikołowie Wszystko na najwyższym poziomie.
5 października nastąpił dla mnie sądny dzień. Pierwszy w życiu maraton (obszerna relacja dostępna TUTAJ). Emocje były ogromne a rodzina musiała znosić moje dziwne zachowania (wytrwała i wspierała mnie!). Trasa po Śląsku na którym mieszkam i z którego pochodzę była fantastyczna. Myślę, że nie mogłem wybrać lepszego miejsca na debiut dla siebie. Przed biegiem byłem bardziej przygotowany sprzętowo niż fizycznie, to muszę przyznać. Zastanawiałem się, czy stanąć za balonikiem na 4:15 czy 4:30. Ostatecznie oczywiście ambicje wzięły górę. Na metę wbiegłem z czasem brutto 4:13. Z czego jestem naprawdę dumny. W zasadzie ten debiutancki maraton minął mi bez żadnej osławionej „ściany” ani innych problemów. Było fantastycznie i w przyszłym roku na pewno ten dystans pokonam co najmniej dwa razy! Zaliczenie maratonu było najważniejszym celem na 2014 rok – ten został spełniony.
Nieubłaganie zbliżał się koniec sezonu. Nie opuściłem jednak po raz drugi z rzędu biegu w Żorach. Tam 46 minut po wymagającej trasie było moim zdaniem zadowalającym wynikiem (tydzień po maratonie). Zresztą, Żory są świetnym miastem. Mimo tego, że nie zaliczam się do grona patriotów wziąłem jeszcze udział w 11 na Jedenastego listopada w Oświęcimiu. Przy okazji razem z żoną i dzieckiem odwiedziliśmy prababcię Tymona. Bieg jak najbardziej na poziomie. 15 listopada zaliczyłem ostatni start w tym roku a był to… mój pierwszy bieg górski w życiu. Górska Przygoda w Wiśle (12.5km, ponad 400m przewyższenia). Planując sezon nie myślałem nawet, że wezmę udział w jakimkolwiek biegu górskim. Stało się jednak inaczej, dodatkowo znajomi z Bierunia i okolic wzięli mnie ze sobą, także mieliśmy wesoło. Bieg był w typowym stylu anglosaskim. Pod górę było ciężko (choć ja bardzo szybko chodzę po górach – szczególnie bez obciążenia) za to zbieg dał mi niesamowitą satysfakcję. Prędkość i niepewny grunt pod butami dały mi ogromną dozę radości. Ostatecznie in plus mogę zaliczyć: bieg na 10km w 43:22, półmaraton w 1:52, przebycie pierwszego maratonu i pierwszy bieg górski. In minus. Niestety wiele więcej. Ogólnie podczas zawodów w 2014 roku przebyłem 255km co zajęło mi 22 godziny i 19 minut startując w 18 zawodach.
W pełni usatysfakcjonowany nie jestem ale chociaż mam świadomość co robić, by 2015 przyniósł lepsze wyniki. A plany są bardzo rozległe. Zaczynam już 11 stycznia, znowu w Gliwicach na biegu Orkiestrowym. Potem wymagające zimowe 15km po górach- bieg Wilcze Gronie w Rajczy. Znowu nie ominę Perły Paprocan, Półmaratonu w Dąbrowie Górniczej i Półmaratonu dookoła Jeziora Żywieckiego. Chwilę później wspomniany już Łódź Maraton Dbam o Zdrowie. Następnie Bieg Fiata w Bielsku-Białej i bieg Fortuna w Cieszynie (o ile będzie jeszcze zdrowie ku temu). W czerwcu pierwszy półmaraton w Czechach – Mattoni 1/2 Maraton Olomouc. Jestem blisko związany z Czechami (doktoryzuję się w Ostrawie, skończyłem bohemistykę) a oprócz tego Ołomuniec jest moim zdaniem przepięknym miastem. Mimo wysokiego startowego i ponad 200km do pokonania postanowiłem wystartować. Kolejny z dużych planów – kolejna edycja Silesia Marathonu na którym bez wątpienia się pojawię. W międzyczasie na pewno pojawi się wiele mniejszych biegów. Ogólne założenia na 2015 rok napisałem już na początku tekstu. Trzymajcie za mnie kciuki. Do zobaczenia na linii startu! 🙂