Wszystko, co dobre, szybko się kończy… tak w skrócie podsumować można weekend 23-24 kwietnia z Narodowym Świętem Biegania w Warszawie. Czwarta edycja Orlen Warsaw Marathon była wyjątkowym wydarzeniem na biegowej mapie Polski. Najlepsi polscy zawodnicy stanęli na starcie królewskiego dystansu aby powalczyć o kwalifikacje na Olimpiadę do Rio de Janeiro. Organizatorzy zadbali w tym roku o nową, szybką trasę, czym zagwarantowali emocje nie tylko elicie ale i amatorom z całego kraju chcącym poprawić swoje rekordy życiowe lub udanie zadebiutować.
W ramach całej imprezy można było również wziąć udział w biegu OSHEE na 10 km (start równolegle z maratonem) oraz Charytatywnym Marszobiegu „Dar Serca”, gdzie każdy startujący wspomagał Rodzinne Domy Dziecka. Zadbano również o najmłodszych biegaczy, dla których w sobotę odbyły się zawody „Lekkoatletyka dla każdego” – biegi dzieci ze szkół podstawowych oraz gimnazjów.
Start w OWM 2016 był dla mnie celem głównym na początek sezonu, pod kątem tego dystansu przygotowywałem się od kilku miesięcy. Po nieudanej próbie „złamania” czterech godzin podczas swojego debiutu w Silesia Marathonie 2015 chciałem w końcu zrealizować założony przez siebie wynik i zatrzeć negatywne wspomnienie porażki 🙂
Zdecydowaliśmy się wraz z narzeczoną do Warszawy pojechać już w sobotni poranek. Hotelarze z okazji Narodowego Święta Biegania przygotowali dla startujących niezwykle korzystne oferty noclegowe. W ich ramach mogliśmy wymeldować się w niedzielę do godziny 16, a także skorzystać z bezpłatnego, strzeżonego parkingu, a to wszystko w bardzo atrakcyjnej cenie.
Do Mokotowa, bo tam właśnie znajdował się nasz hotel, dotarliśmy około godziny 14. Po zameldowaniu się oraz chwili odpoczynku postanowiliśmy udać się na Błonia Stadionu Narodowego po odbiór pakietu startowego, na pasta party oraz expo. Komunikacja miejska w Warszawie jest bardzo dobrze rozwinięta więc nie mieliśmy problemu z szybkim dotarciem na miejsce.
Miasteczko Biegaczy było skupiskiem ogromnych hal namiotowych, gdzie ulokowano całą infrastrukturę potrzebną do organizacji tak wielkich zawodów. Znajdowało się tutaj między innymi: hala expo i biura zawodów, namiot pasta party, depozyty, szatnie, punkty gastronomiczne, trybuny oraz imponująca scena zintegrowana z metą. Wszędzie dało się odczuć atmosferę zbliżającego się biegowego święta. Całość robiła ogromne wrażenie, rozmach całego wydarzenia był dla mnie zaskakujący, gdyż do tej pory nie brałem udziału w tak licznych zawodach.
Od razu po przyjeździe udaliśmy się po odbiór pakietu. Stanowisk było mnóstwo, a podzielone były one według numeru startowego. Kilka minut oczekiwania, i w ręku miałem okolicznościowy worek z logotypem imprezy. W środku znajdowały się: napój izotoniczny, biuletyn informacyjny, baton zbożowy, bon na posiłek po biegu, rabat na paliwo, zaproszenia na pasta party, frotki, koszulka, voucher zniżkowy na zakup obuwia, naklejka na worek z numerem startowym oraz sam numer z wbudowanym chipem.
Kolejnym punktem tego interesującego dnia było udanie się do sąsiedniego namiotu na makaronowy posiłek. Do wyboru mieliśmy dwa dania, każdy otrzymywał również napój oraz wybrany przez siebie owoc. Minusem przebywania w tym miejscu był duży hałas, nie wiedzieć czemu postawiono w środku scenę, gdzie odbywały się wywiady oraz grała muzyka. Uważam, że nie jest to trafiony pomysł. Osobiście wolę zjeść w spokoju, a w tym przypadku spieszyłem się aby jak najszybciej wyjść na zewnątrz, gdzie było dużo ciszej. Następnie przyszła kolej na expo. Wiele firm przygotowało promocyjne oferty na zakup odżywek, odzieży, obuwia oraz pokrewnych elementów związanych z szeroko ujętym bieganiem. Można było uzyskać również cenne wskazówki dotyczące np. taktyki biegu czy odżywiania. Wielu znanych sportowców odwiedzało stoiska lub też promowało swoje produkty. Dzięki temu miałem niezwykłą przyjemność poznać Pana Jerzego Skarżyńskiego, którego książka „Biegiem przez życie” stała się dla mnie swoistą „biblią biegową”. Korzystając z okazji zdobyłem przy tym osobistą dedykację oraz pamiątkowe zdjęcie. W ramach targów odbyło się też kilka pokazów, prezentacji, a także bezpłatne pomiary stóp. Miasteczko biegaczy czynne było w sobotę do godziny 22, jednak zważywszy na szybką pobudkę następnego dnia postanowiliśmy wcześniej wrócić do pokoju hotelowego. Będąc w stolicy nie sposób było również Stadionu Narodowego, dlatego też dopiero po jego obejrzeniu udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Start Orlen Warsaw Marathonu oraz biegu OSHEE na 10 km zaplanowano na godzinę 8:45, trzeba było więc wstać dużo wcześniej aby przygotować się oraz dotrzeć na miejsce. Depozyty zamykane były już o godzinie 8:10, natomiast strefy startowe 20 minut później. Każdy zawodnik podczas rejestracji zobowiązany był podać planowany czas ukończenia zawodów, według tego przyporządkowany zostawał do konkretnego miejsca. Organizatorzy przygotowali 10 stref, każda nazwana tytułem innego sponsora wydarzenia.
Poranek był bardzo chłodny, temperatura nie przekraczała kilku stopni powyżej zera. Aby zbytnio nie wychłodzić organizmu wiele osób stosowało folie NRC aby utrzymać ciepło przed rozpoczęciem zmagań. Sam również zastosowałem takie rozwiązanie, gdyż temperatura później miała wzrosnąć i postanowiłem biec „na krótko”. Po wspólnej rozgrzewce o 8:35 na trasę wyruszyli zawodnicy w kategorii handbike, którzy rywalizowali na dystansie półmaratonu. 10 minut później setki biało czerwonych balonów wystrzeliło w powietrze i do boju ruszyła najpierw elita, następnie pozostali. Jako pierwszą mijaliśmy bramę startu honorowego, po około 50 metrach rozpoczynało się właściwe ściganie. Punkt pomiaru czasu minąłem około 5 minut po strzale startera. Taktyka, która ustalałem wcześniej zakładała trzymanie się pacemakera na 4:00:00 ( ogólnie można było skorzystać z ich pomocy biegnąc na czas od 3:00:00 do aż 5:15:00 – pole manewru było więc ogromne) do około 39-40 kilometra, a później przyspieszanie aż do mety. Jeśli chodzi o punkty nawadniania i odżywiania, było ich aż 15, ustawione w mniej więcej równych odstępach. Dostępne były: woda, izotonik, gąbki z wodą, banany, czekolada – każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wolontariusze uwijali się znakomicie, w żadnym momencie nie musiałem się zatrzymywać czy czekać na kubek. Na trasie mijaliśmy ważne punkty na mapie Warszawy: między innymi Most Świętokrzyski, Pałac Prezydencki i wiele innych. Dodatkowo do walki zawodników zagrzewało aż 21 muzycznych zespołów w ramach Orlen Marathon Jam Session. Kibice również dopisali, wiele razy widziałem uśmiechnięte twarze żywiołowo pokrzykujące i motywujące do walki. Wśród nich widziałem nawet trenującego w okolicach Wilanowa Maćka Dowbora, który z powodzeniem startuje w zawodach triathlonowych. Hasła na transparentach oraz słyszane „jesteście wielcy..” dodawało sił nawet w najtrudniejszych momentach. Taki przyszedł na słynnym 32 kilometrze, gdzie zaczęły łapać mnie skurcze. Na szczęście po kilkuset metrach walki o to, aby nie przejść do chodu mięśnie pozwoliły na ponowne złapanie rytmu i dalszą walkę o dobry wynik. Zmiana taktyki spożywania żeli energetycznych oraz popijania w KAŻDYM możliwym punkcie zdała egzamin. Poza wcześniej wspomnianym kryzysem biegło się znakomicie. Tylko jeden podbieg na 4 kilometrze oraz płaska trasa pozwalały na trzymanie równego tempa od początku do końca. Przeszkadzać mógł jedynie wiejący tego dnia dość mocno wiatr. Pomimo tego, kiedy zobaczyłem ponownie Most Świętokrzyski będący zwiastunem 40-go kilometra wiedziałem, że trzeba przyspieszyć aby powalczyć o dobry wynik. Odłączając się od grupy ruszyłem do przodu i na mecie zameldowałem się po 3 godzinach, 58 minutach i 18 sekundach. Jest to dla mnie nowy rekord życiowy poprawiony o ponad 14 minut. Jestem bardzo zadowolony z tego startu i na pewno do końca życia nie zapomnę ostatnich metrów tego nadzwyczajnego wysiłku. Zapamiętałem też słowa pacemakera, który powtarzał, że maraton to dystans rozgrywany głównie w głowie, to ona najwięcej ma do powiedzenia w ciężkich momentach i może zdziałać cuda. Po otrzymaniu pamiątkowego medalu, folii NRC oraz mnóstwa napojów od sponsorów udaliśmy się na stanowisko grawerowania, następnie na pyszny posiłek jakim była kasza z warzywami.
Podobnie jak przy okazji wcześniejszych punktów, również tutaj wszystko przebiegało spokojnie, bez kolejek i w bardzo miłej atmosferze. Zniesmaczył mnie tylko fakt, że pomimo tego, iż poszedłem po narzeczoną poza strefę dla zawodników i chciałem aby towarzyszyła mi przy jedzeniu oraz grawerowaniu, spotkałem ochroniarza bardzo zaangażowanego w swoją pracę, który nie pozwolił jej na wejście razem ze mną. Dopiero po obejściu kilku możliwych punktów kontrolnych udało się przekonać Panią z firmy obsługującej imprezę, że nie jesteśmy złodziejami i chcemy jedynie wspólnie przejść przez strefę i dostać się do wymienionych wyżej miejsc.
Czas, jaki uzyskałem pozwolił mi na zajęcie 3876 miejsca w kategorii OPEN, na 6590 osób, które ukończyły Orlen Warsaw Marathon. Zawody niespodziewanie wygrał Artur Kozłowski (2:11:54), który tym samym został Mistrzem Polski z Maratonie (uzyskał także kwalifikację olimpijską). Drugie miejsce zajął faworyt, Henryk Szost (2:12:40), a trzeci był Kenijczyk Charles Munyeki (2:12:57). Podium w Mistrzostwach Kraju uzupełnił natomiast Błażej Brzeziński (2:17:41 – 6 msc OPEN). Wśród kobiet triumfowała Etiopka Kumeshi Sichala (2:28.43), przed Kenijką Arusei Jerop (2:29:21) oraz Maryną Domancewicz z Białorusi (2:32:12). Pierwszą Polką, która minęła linię mety była Angelika Mach (2:37:13 – 6 msc wśród kobiet). Bieg OSHEE 10 km zwyciężył z czasem 28:53 Kenijczyk Daniel Muindi Muteti.
W ramach podsumowania mogę stwierdzić, że Orlen Warsaw Marathon na długo pozostanie w mojej pamięci, nie tylko ze względu na pokonaną przeze mnie magiczną barierę 4 godzin, ale i znakomitą atmosferę oraz wzorową organizację imprezy. Ponad 1200 wolontariuszy oraz organizatorzy stworzyli znakomicie funkcjonujące zawody, które śmiało mogę nazwać najlepszymi w jakich dotychczas brałem udział. Wielkością oraz rozmachem na pewno znacząco przewyższają te biegi, w których wcześniej startowałem. Gratuluję zwycięzcom, osobom, które pobili swoje rekordy życiowe oraz wszystkim, którzy ukończyli zawody na królewskim dystansie oraz 10 kilometrowej trasie. Bardzo dziękuję mojej narzeczonej, która dzielnie wspierała mnie nie tylko podczas całego weekendu, ale także podczas często długich treningów, które odbywałem podczas przygotowań. Dziękuję także pacemakerowi, który świetnie poprowadził i motywował grupę oraz wszystkim, którzy włączyli się w przygotowania Narodowego Święta Biegania. Z żalem opuszczałem Stolicę, mam jednak nadzieję, że w przyszłym roku również będę mógł wziąć udział w piątej już edycji Orlen Warsaw Marathonu.
Autor: Michał Nowotarski