Korzystając z (podobno) ostatniego ciepłego weekendu przed drastyczną zmianą pogody wybraliśmy się dzisiaj na jeszcze jedną wycieczkę – na Małą Fatrę na Słowacji. To góry, które uważam za szczególnie atrakcyjnie i które po prostu uwielbiam. To w tym roku był nasz drugi wyjazd w te rejony, pierwszy odbyliśmy w maju z okazji moich urodzin. Tym razem wpadłem na pomysł, by wraz z dziećmi wyjechać kolejką pod Chleb, zdobyć Wielki Krywań a potem zrobić pętelkę przez Chleb, Chatę pod Chlebem i wrócić do stacji kolejki. Cała trasa zakładała jakieś 8 kilometrów i niemal 400 metrów przewyższenia. Dla pięciolatka i drugiego dziecka w nosidle – nic strasznego.
Niestety tego dnia (czyli 26 października) od początku nic nie szło po naszej myśli i ostatecznie wyruszyliśmy z domu w dwugodzinną podróż zdecydowanie później niż zakładaliśmy. Droga jak na złość była rozkopana w zasadzie od Cadcy aż do samej Terchovej, no ale Słowacy też kiedyś muszą naprawić swoje drogi. Nie ma się co dziwić, że gdy przed 11 próbowaliśmy znaleźć parking w dolinie Vratnej było nam naprawdę bardzo trudno a przyznam się, że kolejka do kasy kolejki była tak długa, że przez moment zwątpiłem i chciałem wrócić do domu. I pomyśleć, że wybrałem wyjazd na Słowację dlatego, że nie chciałem pchać się w zatłoczone polskie Tatry.
Ostatecznie udało nam się zaparkować na poboczu drogi i stanęliśmy w kolejce, która na szczęście posuwała się w miarę sprawnie (mimo tylko dwóch okienek). Po około 25 minutach w kolejce mieliśmy swoje bilety. Na szczęście zaraz obok kas jest przyjemny plac zabaw dla dzieci więc nasz pięcioletni Tymon spędził ten czas na zabawie a nie narzekaniu. Za kolejkę w dwie strony zapłaciliśmy po 11,5 euro od osoby. Dzieci do lat 6 (czyli nasze) wraz z rodzicem jadą bezpłatnie.
Na szczęście kolejka do wagonika już nie była taka długa i około południa byliśmy na górnej stacji kolejki. Na górze trochę wiało więc założyliśmy dzieciom czapki i ruszyliśmy w drogę. Niestety w październiku kolejka działa tylko do godziny 16:00 więc już przeczuwałem, że mojego planu nie uda się w całości zrealizować. Po kilku minutach marszu w górę znaleźliśmy się na Snilovskem Sedlu (1524 m n.p.m.) skąd prowadzą trzy drogi – w prawo na szczyt Wielkiego Krywania (1709 m n.p.m.), w lewo na szczyt Chleb (1646 m n.p.m.) oraz prosto do Chaty pod Chlebom (1415 m n.p.m.). Tymon był zafascynowany tym, że może zdobyć „najwyższy szczyt tych gór” więc skręciliśmy w prawo i wśród tłumu (!) innych turystów ruszyliśmy żwawo pod górę. Trasa nie jest długa ale bardzo widokowa. Należy szczególnie powyżej Hrany Velkeho Kryvania uważać na luźne kamienie i wystające skały. Droga nie jest osłonięta – bo jesteśmy już na tyle wysoko więc warto zabrać dla dzieci krem do opalania oraz czapkę od słońca (oraz wiatru). Szybki marsz Tymona sprawił, że na szczycie pojawiliśmy się już po 40 minutach (czyli tyle, ile wskazują znaki dla dorosłych – szok!). Ze szczytu rozpościera się spektakularny widok w zasadzie w każdym kierunku. Dla Tymona jednak nie widoki były najważniejsze a to, że mógł pochodzić po skałkach i się „powspinać”. Widać też było, że jest z siebie bardzo dumny – co mnie też cieszyło. Na szczycie zrobiliśmy sobie przystanek, kilka zdjęć, i po pewnym czasie ruszyliśmy z powrotem.
Do Snilovskeho sedla doszliśmy w okolicach 13:45 i już wiedziałem, że pętla, którą miałem w planach się nie uda. W związku z tym zmieniliśmy szlak z czerwonego na zielony i około 1,5 pokonaliśmy trasą do Chaty pod Chlebom. Ta część nie była wymagająca po leciutko schodziła w dół ale… była nie mniej widokowa jak sam szczyt Krywania, który towarzyszył nam z prawej strony. Z kolei z lewej, nad nami górował Chleb. Pogoda była przecudna a widoki absolutnie oszałamiające. W Chacie pod Chlebom odpoczęliśmy na ławce, dzieci pobawiły się na małym placu zabaw, zjedliśmy też nasze zapasy jedzenia, które potraktowaliśmy jak obiad. Nie kupowaliśmy tam niczego bo kolejka znowu była mordercza.
Po odpoczynku ruszyliśmy z powrotem do kolejki (tym razem leciutko pod górkę). Szło się bardzo przyjemnie w promieniach słońca. Na górnej stacji zameldowaliśmy się o 15:30, na dole byliśmy o 15:50. Kupiliśmy sobie jeszcze laną Kofolę i wróciliśmy do samochodu by udać się do domu. W drodze powrotnej na chwilę podjechaliśmy jeszcze zobaczyć Slovenskiego Orloja w miejscowości Stara Bystrica – wbrew pozorom warto (wejście do maszynowni jest za darmo).
Trasę (czy to w pełnej wersji czy też tej, którą nam się udało zrobić). Mogę polecić dzieciom z prostego powodu – będą oczarowane samym pokonywaniem kamieni, zdobyciem szczytu czy przecudnymi widokami ale… rodzice muszą liczyć się z natłokiem turystów, problemami z parkowaniem, długimi kolejkami. Niestety, to miejsce jest turystyczne, bardzo atrakcyjne i bardzo dużo innych osób również chce tam być i spędzić czas. Rekompensuje jednak wszystko tym co oferuje – bo jest tam naprawdę cudownie. Nasz pięciolatek bez marudzenia pokonał całą trasę. Ew. można pokusić się jeszcze o wyjazd na górę a powrót do doliny na nogach – tak robiło sporo osób.