Jestem świeżo po wyjeździe na zawody Łemkowyna Ultra-Trail w Beskidzie Niskim, gdzie udało mi się pokonać dystans 70 km (w 9 i pół godziny). Mimo tego, że Komańcza (gdzie miała miejsce meta zawodów) jest oddalona dobrych kilka godzin jazdy postanowiliśmy z żoną, że na ten jesienny weekend jedziemy całą rodziną. Jak się okazało – był to strzał w dziesiątkę bo pogodę mieliśmy dosłownie wymarzoną a widoki najpiękniejsze z możliwych.
Jeszcze zanim zabiorę się za pisanie relacji z samych zawodów chciałbym podzielić się z Wami pomysłem na krótką (maksymalnie 1/2 dnia) wycieczkę na przełęcz Łupkowską, która oddziela Beskid Niski od Bieszczad. My ten plan zrealizowaliśmy w niedzielę rano, po wymeldowaniu a przed wyruszeniem w drogę do domu. Ani rodzice ani dzieci na pewno nie będą się nudzić.
Ponieważ spaliśmy w domku „Zakątek Łupkowski” rano skierowaliśmy się utwardzoną, kamienistą drogą (maksymalna prędkość jaką udało mi się osiągnąć to około 25 km/h) w stronę opuszczonej stacji PKP Łupków. Tam zaparkowaliśmy i poszliśmy zobaczyć z zewnątrz ciekawy, zabytkowy i pokaźnych rozmiarów budynek stacji a także wieżę ciśnień. Całość, bez żywej duszy wokół robi bardzo niecodzienne wrażenie. Zaraz za stacją, nieco wyżej znajduje się obelisk, który spokojnie można uznać za bardzo zaniedbany. Przed nim z kolei jest tablica z ciekawostkami o tym jak ważną rolę strategiczną pełniła niegdyś stacja jak i przełęcz łupkowska. Jakie walki się o nią toczyły, że cesarz Franciszek Józef przejeżdzał przez nią, że została uwieczniona w książce o przygodach Dobrego Wojaka Szwejka – masa informacji szczególnie dla dorosłych. Po zapoznaniu się z tablicą ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę przełęczy.
Po kilkuset metrach (minęliśmy m.in. przepięknie położoną stadninę koni oraz zajazd Szwejkowo) znajdziemy się na rozwidleniu – możemy tutaj albo ruszyć trasą bezpośrednio po nieczynnych torach albo w prawo niebieskim szlakiem. My wybraliśmy drugą opcję. Sam szlak jesienią jest po prostu przecudnej urody. W ogóle nie jest wymagający i spokojnie 3 latek da sobie z nim radę. Przede wszystkim – idzie się względnie po równej, szerokiej drodze, którą urozmaicają skarłowaciałe drzewa porośnięte mchem i wysokie trawy. Na dwóch kilometrach trasy były również dwie kładki, które stanowiły dodatkową atrakcję. Jest to niesamowicie urokliwe miejsce.
Po pewnym czasie szlak odbija w prawo, w lewo widać zaś inną ścieżkę. Niestety w tym miejscu na próżno można szukać zasięgu telewizji więc trzeba polegać albo na mapie albo na intuicji. Idąc dalej niebieskim szlakiem w prawo doszlibyśmy do Siwakowej Doliny, a nie mieliśmy tego w planach więc, już bez szlaku ruszamy w lewo. Po dosłownie kilku minutach mijamy napis „Granica Państwa” a za nią, już po stronie słowackiej znajduje się miejsce odpoczynku – malutki schron do spania, miejsce na ognisko, ławeczka ze stołem i kilka kierunkowskazów – znajdujemy się w miejscu oznaczonym jako Lupkowsky Priesmyk 640 m n.p.m. Po kilku minutach ruszamy zielonym szlakiem oznaczonym jako Palota (Bus) 1:10h w dół.
Po kilku minutach stajemy na torach, przed wjazdem do prawie 400 metrowego, zabytkowego tunelu! Przejście nim (jest oświetlony) to niecodzienna atrakcja dla dzieci jak i dorosłych. Dodatkowy smaczek to fakt, że jego jedna część mieści się w Polsce a druga już na Słowacji. Niesamowicie się nam podobało i zapamiętamy ten moment na długo.
Droga powrotna nieco się dłuży – wiedzie wzdłuż torów, jednak pogoda wynagradza wszystko. Nasz pięcioletni Tymonek podczas tej krótkiej (5 km) wycieczki ani raz nie zająknął się, że jest znużony albo zmęczony – tak bardzo mu się podobało i na tych kilku kilometrach czekało na niego aż nadto atrakcji. Przejście całości zajęło nam około 2 godzin.
Wsiedliśmy do samochodu by przejechać kilkaset metrów – dosłownie i zaparkować na rozdrożu przy Cerkwisku po greckokatolickiej cerkwi parafialnej p.w. Św. Michała Archanioła. Stamtąd, udaliśmy się niebieskim (znowu) szlakiem do Chaty na Końcu Świata. To było miejsce, które moja żona pamięta z dzieciństwa. Trasa jest również bardzo łatwa – praktycznie po równym ale trzeba patrzeć bo momentami było sporo błota. W jedną stronę jest to dosłownie około 1 km.
Na miejscu przywitali nas inni turyści. Ja wypiłem kawę, dzieci pobiegały wśród zgrai psów, Tymon poznał wszystkich domowników. Mimo tego, że byliśmy tam tylko około godziny poczuliśmy się jak w domu. To takie miejsce, które klimatem trochę przypomina mi chatkę na „Lasku” gdzie spędziłem kawał swojego życia. Świat biegnie tam trochę inaczej, można porozmawiać, nie trzeba się spieszyć. Jestem przekonany, że mimo odległości kiedyś stawię się tam na dłużej bo brakuje mi trochę takiego towarzystwa i klimatu – może Wam też się spodoba?
Droga powrotna upłynęła bardzo szybko. Przed wejściem do samochodu zboczyliśmy jeszcze przyjrzeć się z bliska cerkwisku – znajduje się tam kilka interesujących elementów, oprócz nagrobków jest krzyż, który został otulony przez pień drzewa czy wizerunek Jezusa wystający z drzewa. Warto tam zajrzeć choć na chwilę by zastanowić się nad tym jak kiedyś żyło się na tych ziemiach.
Doszliśmy do auta, wybiła godzina 13:00. Ruszyliśmy w podróż do domu.
Jeśli szukacie prostego szlaku, który spokojnie pokona nawet 3-latek a na którym jest tyle atrakcji, że nikt nie będzie narzekał na nudę – jedźcie do Łupkowa. Nie ma tutaj przewyższeń, ale jest przygoda, piękno Beskidu i brak sieci komórkowej (i internetu!).