MACTRONIC Latarka THUNDER XTR – mega test

MACTRONIC Latarka THUNDER XTR – mega test

Przystępny wstępniak, czyli słów kilka o producencie

Dobra latarka to jeden z tych podręcznych szpejów, z którymi w terenie nie powinniśmy się rozstawać. Nawet jeżeli – teoretycznie – wybieramy się gdzieś na jeden dzień. Najlepiej, gdyby taka latarka była mała, prosta w obsłudze i przede wszystkim niezawodna. Tak, aby mogła się zmieścić w kieszeni kurtki lub być przypięta do pasa. Bo może się nagle okazać, że od jej obecności będzie dużo zależeć. W tym teście przyjrzę się bliżej latarce taktycznej MACTRONIC THUNDER XTR, subiektywnie i bezwzględnie sprawdzając, czy faktycznie warto ją kupić. Latarka oficjalnie jest przeznaczona do użytku wraz z bronią palną, jednak ponieważ wykorzystywanie sprzętu wojskowego (czy też „taktycznego” – jak kto woli) w szeroko pojętej turystyce jest coraz bardziej popularne, w tym teście spróbuję sprawdzić walory outdoorowe powyższej latarki. Jeżeli ktoś jest zainteresowany taktyczną stroną mocy recenzowanego szpeju, odsyłam m.in. do witryn airsoftowych, gdzie takie testy miały już miejsce.
Zaczynamy.

 

thunder_xtr

P1070792

P1070794
Okazuje się, że Mactronic Thunder to nasz rodzimy produkt (choć na zlecenie producenta wyprodukowany na Tajwanie). To bardzo miłe zaskoczenie, bo maxsuperhipermegaemceprzybajerzone rzeczy zwykle kojarzą się z zachodnimi markami, a tu proszę – Polak potrafi. Producentem latarki jest wrocławska firma Mactronic. Na ich stronie można się dowiedzieć, że interes w branży oświetleniowej rozkręcali już pod koniec lat 80-tych, metodycznie pracując na swoją markę. Obecnie są największą polską firmą w branży oświetleniowej oraz jedną z największych w Europie i sprzedają ponad milion latarek rocznie na całym świecie. Mowa tu zarówno o latarkach specjalistycznych, rekomendowanych m.in. służbom mundurowym, ratownikom, turystom czy sportowcom, jak i również latarkach ogólnoużytkowych, takich do klasycznego domowego użytku czy też majsterkowania. Uważna lektura ich strony robi duże wrażenie.

 

Walizeczka widok ogólny - przód

Walizeczka widok ogólny – przód

 

Walizeczka, widok ogólny - tył

Walizeczka, widok ogólny – tył

 

Pierwsze wrażenie, czyli kurier stukpuka do drzwi
Latarkę dostajemy zapakowaną w małą walizeczkę. Jest to dość modne ostatnio rozwiązanie, mające przy okazji podkreślić profesjonalność produktu. Otwierając ją, możemy się poczuć niczym tajny agent lub filmowy zamachowiec, który zaraz skręci z zawartości pudełka jakąś zabójczą broń i wykona dobrze płatne, amoralne zlecenie. I faktycznie – po otwarciu opakowania naszym oczom ukazuje się oprócz samej latarki szereg elementów dodatkowych, podnoszących jej funkcjonalność, a na naszej twarzy zakwita szeroki uśmiech.
Zanim jednak do tego dojdziemy, skupmy się na razie na samej walizeczce. Jej wymiary to 16x23x4,5 cm. Jest wykonana z wytrzymałego plastiku w kolorze czarnym, z czerwonymi klamerkami, pasującymi kolorystycznie do etykiety (utrzymaniej w szaro-czerwonej kolorystyce). Walizeczka ma spełniać rolę transportową, reklamową, informacyjną oraz oczywiście ochronną. Nie jestem zwolennikiem tego typu opakowań, więc cieszę się niezmiernie, że producent nie dorzucił do kompletu jeszcze kółeczek i teleskopowej rączki, jednak samemu opakowaniu, obiektywnie rzecz biorąc, nic nie można zarzucić. No, poza faktem, że spełnianie funkcji transportowej w terenie jest bardzo teoretyczne, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie brał w góry ekskluzywnej walizeczki na latarkę. Na takie ekstrawagancje po prostu nie ma miejsca w plecaku. Ten temat poruszę jeszcze później, więc przejdźmy dalej.
Od strony informacyjnej opakowanie jest bez zarzutu – dobrze zaprojektowane, estetyczne i przyjemne w odbiorze etykiety po obu stronach pudełka przekazują nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć, zanim w końcu zajrzymy do środka. Przednia informuje nas o domyślnym, taktycznym zastosowaniu latarki (w formie grafiki) i jej pełnej nazwie. Jest oczywiście logo producenta, a także informacje takie jak wartość strumienia świetlnego, rodzaj użytej diody, czasy pracy latarki na jednym komplecie zasilania (w zależności od używanych trybów działania). Do kompletu mamy jeszcze informację o długości gwarancji oraz zdjęcie samej latarki. Niby dużo informacji, jednak wszystko jest podane bardzo czytelnie i nie ma odczucia przytłoczenia

DSCF4287

DSCF4288

Solidnie wykonana robota.
Podobnie ma się sprawa z tylna etykietą – tu dowiemy się o normach jakościowych, jakie spełnia Thunder, jakie skarby kryje wnętrze walizeczki oraz ile waży sama latarka, jakie są jej wymiary i jak może być zasilana. Z lewej strony znajduje się tabelka z takimi informacjami jak ilość kandeli, ilość lumenów w różnych trybach świecenia, stopień wstrząso i wodoodporności, oraz maksymalny zasięg światła. Jest również informacja, że Thunder to nasz rodzimy produkt (choć „wyprodukowany na Tajwanie na zlecenie firmy Mactronic”) i że jest chroniony prawami patentowymi.
Dzięki wyczerpującej, rzeczowej informacji na etykiecie łatwo upewnić się w trafności wyboru, porównując parametry latarki z produktami konkurencji.
Walizeczka zaopatrzona jest również w małą rączkę transportową oraz nóżki umożliwiające ustawienie walizeczki pionowo. Na pierwszy rzut oka bardzo profesjonalne i praktyczne opakowanie. W sam raz na prezent lub wystawę w sklepie.
Zajrzyjmy teraz do środka. Po otwarciu naszym oczom ukaże się szereg elementów, które sprawią, że uśmiech na naszej twarzy będzie jeszcze szerszy i teraz powinien się zaczynać w okolicy kowadełka lewego ucha i kończyć gdzieś obok strzemiączka prawego. Albo na odwrót. W każdym razie pomimo faktu, że lektura etykiety zrobiła nam już trailer tego, czego mamy się spodziewać wewnątrz, i tak jesteśmy pod wielkim wrażeniem całego kompletu. Sama walizeczka od środka jest pokryta elastyczną wyprofilowaną gąbką, która ma chronić elementy latarki w trakcie transportu i wygląda bardzo profesjonalnie. Tak jak pisałem wcześniej – mentalnie już zaczynamy szukać tłumika a później naszego zakontraktowanego celu.

 

Walizeczka - wnętrze

Walizeczka – wnętrze

 

We wnętrzu walizeczki czają się: latarka Mactronic Thunder, dyfuzor (dla tych, co nie wiedzą – to taka nakładka równomiernie rozpraszająca światło), pokrowiec na latarkę, smycz do latarki, dwie baterie CR123 (w wersji dla testerów jest to akumulator Li-ion 18650), adapter do zapasowanych baterii, zapasowe szkiełko z uszczelką, trzy O-Ringi oraz kompletny zastaw niezbędnej papierkologii – instrukcja obsługi wraz z karta gwarancyjną. Wydrukowane w kolorze prezentują się bardzo estetycznie i profesjonalnie.
Zajmijmy się tą drugą, bo warto ją dokładnie poczytać – oprócz istotnych informacji dotyczących realizacji napraw i postępowania gwarancyjnego znajdziemy tam również (wyróżnionym tekstem na samym środku karty) bardzo istotną uwagę o tym, że te 10 lat gwarancji, o jakich jest mowa na etykiecie zewnętrznej, to tak naprawdę trzy okresy gwarancyjne, które bardzo się między sobą różnią. I tak firma Mactronic gwarantuje nam bezawaryjne działanie latarki jedynie przez dwa lata użytkowania. Kolejne trzy lata obejmuje gwarancję naprawy latarki z wyłączeniem materiałów eksploatacyjnych, a ostatnich pięć to już tylko serwis pogwarancyjny (płatność jedynie za części, bez kosztów serwisowych). To dość ważna informacja, zwłaszcza dla osób, którym słowo „gwarancja” jednoznacznie kojarzy się z pełną obsługą gwarancyjną przez cały okres jej trwania.
Kiedy skończymy lekturę karty gwarancyjnej, możemy przejść do instrukcji. Pierwsza strona to instrukcja obsługi (w trzech językach – angielskim, polskim i niemieckim) oraz tabelka ze specyfikacją produktu (materiał, wymiary, waga, etc). Dla osób, którym nie chciało się zajrzeć do karty gwarancyjnej, jest również powtórzenie informacji o trzystopniowym okresie gwarancyjnym. Bardzo taktyczne posunięcie ze strony producenta. No, ale w końcu to linia latarek „tactical line”, więc czegóż innego można by się spodziewać?
Druga strona instrukcji jest bardziej ciekawa. Mamy tu szereg rysunków przedstawiających spis poszczególnych elementów w zakupionym zestawie, instrukcję wymiany soczewki i wymiany baterii. Dolna część kartki to interfejs użytkownika. Na pierwszy rzut oka wygląda bardzo skomplikowanie i gdyby do niego dorysować kilka kolorowych znaczków mielibyśmy plan zimowej ofensywy dywizji pancernej, ale kiedy poświęci się chwilę na rozszyfrowanie tych wszystkich strzałek i ikonek okazuje się, że nie taki diabeł straszny i bardzo szybko przyswaja się przekazane informacje.
Kolejnym ważnym elementem zestawu jest kieszeń transportowa na latarkę. Przyznam szczerze, że w mojej subiektywnej ocenie jest to najmniej dopracowany element zestawu. Jest mi naprawdę szalenie ciężko zrozumieć, jak producenci latarki mogli skonstruować takie… „coś”. Ale od początku – skoro latarka jest zaprojektowana do współpracy z bronią palną, czymś normalnym wydaje się, że wszystkie elementy proponowanego kompletu – w tym kieszeń transportowa – będą kompatybilne z resztą wyposażenia docelowych użytkowników. Obecnie najpopularniejszym systemem modularnego montażu kieszeni jest system PALS (Pouch Attachment Ladder System) tymczasem kieszeń od Thundera została zaopatrzona w… ośmiocentymetrowy kawał taśmy velcro (popularnie zwanej rzepem). Jest to o tyle dziwne, że pokrowce serii TACTICAL PRO mają już system PALS. Próby zamontowania kieszeni na tego typu systemie nośnym kończą się odkryciem, jak wielkimi zasobami stosowanej łaciny człowiek dysponuje. A ponoć to martwy język…

 

Czytanie mapy - 25% bez dyfuzora...

Czytanie mapy – 25% bez dyfuzora…

 

... i z dyfuzorem.

… i z dyfuzorem.

 

Skupmy się na samej kieszeni – zrobiona jest a czarnego materiału i swoim wyglądem przypomina nieco tandetny futerał na aparat fotograficzny. Krój kieszeni wymusza noszenie latarki głowicą w dół, mamy więc w dolnej części pokrowca spory otwór, który umożliwia (przynajmniej oficjalnie) świecenie podczas marszu, a w klapce jest kolejne wycięcie, którego zadaniem jest zmniejszenie wielkości całkowitej kieszeni o część tubusu i wystający włącznik. Po obu bokach futerału znajdują się niewielkie otwarte kieszonki na dodatkowe adaptery do baterii/akumulatory (co przy prądożerności Thundera jest akurat dość dobrym pomysłem). Z tyłu, w górnej części (nad opisywanem wcześniej rzepem) znajdziemy D-Ringa służącego do zamontowania np. smyczy. O użytkowaniu kieszeni napiszę później, więc teraz przejdźmy go głównego elementu całego zestawu, czyli samej latarki.
Pierwsze określenie, jakie przychodzi do głowy na widok Thundera, to „rasowy drapieżnik” – przy wadze około 210 g (159,2 g bez baterii), wymiarach 146×41 mm, dizajnerskiej, bardzo taktycznej obudowie z aluminium lotniczego, czterocyfrowej ilości lumenów, wstrząso i wodoodporności oraz opcji „pranie mózgu” (strobo, 10 Hz) jest to adekwatne określenie. Powyższe dane pozwalają umieścić Thundera w kategorii taktycznych latarek kompaktowych. Przyjrzyjmy się jej bliżej.
Głowica latarki jest dwuczęściowa – główna część skrywa centralnie zamontowaną diodę LED CREE XM-L2 i reflektor. Ta część od zewnątrz posiada żebrowanie pełniące podwójną rolę – rozprasza ciepło oraz polepsza chwyt głowicy podczas zmiany trybu światła. Druga część to odkręcana korona, zaprojektowania do supertaktycznego wybijania szyb. Znajduje się tu również niewielki napis z ostrzeżeniem o gorącej powierzchni. Długość korony wraz z głowicą to 59 mm, szerokość w najszerszym punkcie to 41mm. Pomiędzy koroną a głowicą znajdziemy wykonaną z utwardzanego szkła i pokrytą antyrefleksyjną powłoką szybkę (grubość 2 mm). Takie rozwiązanie sprawia, że szybka jest nie tylko bardziej wytrzymała (co przy latarkach taktycznych jest istotne z punktu widzenia użytkownika) ale również minimalizuje utratę światła.

 

2%

2%

 

100%

100%

 

Tubus latarki ma 76 mm długości, 25 mm średnicy (22 na spłaszczeniach) i również posiada taktyczne żebrowanie – w tym wypadku poprawiające chwytność. Tubus od zewnątrz jest lekko spłaszczony z dwóch stron a producent wykorzystał sprytnie te fragmenty do wyeksponowania logo firmy oraz nazwy modelu, choć ta druga przez zamocowanie klipsa do pasa jest mało widoczna. Klips ma długość 44 mm, jednak realnie pasuje do mocowania na pasach o maksymalnej szerokości 30 mm. Posiada również niewielki otwór do mocowania np. smyczy. Dobrą wiadomością jest fakt, że klips można w każdej chwili ściągnąć. Od wewnątrz tubus ma gładką czarną powierzchnię. Dociekliwe osoby znajdą tam mało widoczną naklejkę informującą o właściwym sposobie montażu baterii. Sam tubus jest w pełni autonomiczną częścią latarki i jest odkręcany z obu stron – zarówno od głowicy jak i nakrętki włącznika. Kolejnym elementem jest zamontowany w tylnej części tubusu pierścień. Jego kształt sprawia, że pełni on dwojaką rolę – zapobiega toczeniu się latarki gdy nam wypadnie z ręki oraz znacząco pomaga przy włączaniu latarki metodą „strzykawkową”, stanowiąc mocne i pewne oparcie dla palców. Podobnie jak klips, pierścień również można bezproblemowo ściągnąć, odkręcając tylną część latarki.
Ta ostatnia ma 30 mm długości i (podobnie jak tubus) 25 mm średnicy. Znajduje się w niej włącznik. Wystaje on z korpusu na około 1 mm i jest wykonany z czarnej gumy o chropowatej fakturze. Po naciśnięciu słychać wyraźne kliknięcie. Od środka nakrętka skrywa bardzo mocną sprężynę zamykającą obwód.
Wszystkie łączenia elementów korpusu latarki posiadają dodatkowo uszczelki. Dzięki nim latarka posiada wodoodporność na poziomie IPX8. Ten enigmatyczny akronim oznacza, że obudowa latarki jest odporna na skutki ciągłego zanurzenia w wodzie „w warunkach uzgodnionych między wytwórcą i użytkownikiem, lecz bardziej surowych niż według cyfry 7, powinna uniemożliwiać wnikanie takiej ilości wody, która powodowałaby szkodliwe skutki”. Tyle mówi norma PN-EN 60 529 określająca stopnie ochrony obudów. Wg dostępnej mi informacji Mactronic zapewnia działanie Thundera do głębokości 2 m przez czas nie dłuższy niż 30 minut.
W walizeczce oprócz powyższych elementów znajdziemy również dyfuzor, służący do rozpraszania światła, bardzo słabo i tandetnie wykonaną smycz oraz komplet części zamiennych (szkiełko i uszczelki; producent pisze jeszcze o dodatkowej stopce włącznika, jednak w recenzowanym zestawie go nie znalazłem).

Ogólnie zestaw jest bardzo bogaty i pierwsze wrażenie jest – pomimo kilku niedoróbek – bardzo pozytywne. Kiedy już nacieszymy oczy wszystkimi zabawkami, które znaleźliśmy w środku walizaczki i poskładamy je do kupy, pierwszą rzeczą, jaka oczywiście przychodzi nam do głowy, jest jak najszybsze odpalenie owych 1020 lumenów. Tak więc niech moc będzie z nami.

 

A co widać, gdy stoi się naprzeciw Thundera? Właśnie to. (odległość około 20 m)

A co widać, gdy stoi się naprzeciw Thundera? Właśnie to. (odległość około 20 m)

 

Drugie wrażenie, czyli emocje w końcu opadły
Ekscytacja potężnym snopem światła nie trwa długo. W sumie jest to około godzina, bo tyle wytrzymuje akumulator na 100% mocy. Potem przychodzi opamiętanie i przez chwilę powstrzymujemy się od robienia dnia z nocy. Przynajmniej na czas ładowania się akumulatora…
Jest to też czas, aby bardziej krytycznym okiem przyjrzeć się nowej zabawce.
Do samej latarki nie mam zbyt wielu zastrzeżeń, jednak nie jest ona niestety pozbawiona wad. Przyjrzyjmy się jej bliżej. Producent daje nam możliwość używania trzech trybów jasności światła (odpowiednio 2%, 25% oraz 100%) oraz strobo (wyłącznie na 100%), do tego dochodzi dyfuzor, oraz dostępne na stronie producenta filtry. Wszystkie trzy podstawowe tryby jasności światła zmieniamy przez delikatne odkręcenie i ponowne zakręcenie głowicy latarki. Wystarczy niewielki obrót – około 5 mm (20 stopni). Podczas obrotu nie ma odczucia odkręcania głowicy ani luzu na gwincie a cała operacja przebiega bardzo płynnie. I tu niestety wychodzi na jaw pierwsza wada konstrukcyjna Thundera – do zmiany trybu światła głowicą należy użyć obu rąk. Z pewnymi trudnościami można kciukiem i palcem wskazującym jednej ręki również to zrobić, ale ilość energii i czasu jakie na to poświęcimy sprawia, że jest to totalnie bez sensu. A na dobrą sprawę wystarczyłoby nieznacznie przekonstruować profil głowicy, tak, aby żebrowania i rowki na obudowie były stabilniejszym oparciem dla palców i tryby można byłoby zmieniać swobodnie tylko jedną ręką. Kolejnym spostrzeżeniem jest fakt, że tryb strobo nie działa podczas powyższych operacji.

 

Kapitan Thunder i 15 minut podwodnej żeglugi... (woda zabarwiona, aby było widać, że latarka faktycznie nurkuje)

Kapitan Thunder i 15 minut podwodnej żeglugi… (woda zabarwiona, aby było widać, że latarka faktycznie nurkuje)

 

Drugim sposobem zmiany trybu światła jest sekwencyjne użycie włącznika, i tak – jedno niepełne kliknięcie (lub jeden pełny klik – bo dany tryb włącza się każdorazowo tuż przed „zatwierdzeniem” go przez dociśniecie stopki włącznika) – ostatni zapamiętany tryb światła, dwa niepełne kliknięcia (lub analogicznie jeden niepełny i jeden pełny klik) – 100% mocy, trzy niepełne (dwa niepełne i jeden klik) – strobo.
Latarka zaopatrzona jest w sterownik, który zapamiętuje ostatni ustawiony głowicą tryb światła i po ponownym włączeniu zawsze zaświeci się właśnie w tym trybie, który ustawiliśmy. Pamięć działa wyłącznie do trybów ustawionych poprzez przekręcenie głowicy, więc jeżeli tryb światła będziemy zmieniali stopką włącznika, to po kolejnym uruchomieniu latarka i tak włączy sie na ten tryb, który był wcześniej ustawiony głowicą. Daje nam to pewną swobodę podczas pracy z latarką, ponieważ chcąc operować wyłącznie stopką włącznika możemy wybierać pomiędzy dwoma kompletami sekwencji – 2%, 100%, strobo oraz 25%, 100%, strobo, w zależności od tego, co jest nam bardziej potrzebne.
Kwestia zasilania – latarka może działać na dwóch bateriach CR123A (3V), ogniwie 18650 (3,7V) oraz dwóćh akumulatorkach CR123A (3,7V).
Średni czas pracy wynosi 2% – 30 h, 25% – 3 h, 100% – 1 h, jednak producent na swojej stronie podaje, że używając oryginalnego (fabrycznie nowego, naładowanego na 100%) akumulatora Mactronic 3000mAh (B-M18650), maksymalne czasy pracy wzrastają odpowiednio 2% – do 50 h, 25% – do 4 h 40 min. oraz 100% – do 1 h 20 min.
Przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę kieszeni transportowej. Tak jak pisałem wcześniej – jest to bodaj najsłabszy pod względem projektowym i użytkowym element zestawu. Praktyka potwierdza te słowa. Pokrowiec pozwala na noszenie w teren latarki oraz zapasowych akumulatorków, jednak nie posiada możliwości przenoszenia dyfuzora oraz pozostałych części zamiennych. I tu jak bumerang wraca kwestia walizeczki, w której powyższe elementy owszem, można nosić – tyle, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie brał w teren dodatkowego, niepotrzebnego i niezbyt praktycznego pojemnika. Wysokość mocowania do pasa sprawia również, że tylna, wystająca z kieszeni, część latarki „daje odczuć” swoją obecność oraz utrudnia wyjmowanie samej latarki gdy jesteśmy w kurtce lub polarze. Owszem, możnaby obrócić kieszeń o 180 stopni, tak, aby latarkę wyjmować płynnym ruchem do dołu, jednak przez zastosowanie bocznych otwartych kieszonek na dodatkowe akumulatory jest to po prostu mało sensowne. Zastosowanie otworu w klapce kieszeni też wydaje się po jakimś czasie nietrafionym pomysłem – przy próbach szybkiego wyjmowania latarki krawędzie otworu zahaczają o tubus latarki. Po ledwie czterech tygodniach użytkowania kieszeni ta część posiadała już widoczne oznaki „zmęczenia materiału”. Ogólnie zastosowana kieszeń wydaje się być całkowicie nietrafiona, niepraktyczna i zdecydowanie wymaga przeprojektowania.

 

Śnieg, deszcz i latarka typu Maglite (około 200 lm)

Śnieg, deszcz i latarka typu Maglite (około 200 lm)

 

To samo miejsce, te same warunki i thunder na 100% mocy

To samo miejsce, te same warunki i thunder na 100% mocy

 

Testy terenowe, czyli jestem rycerzem Jedi
Oczywiście pierwszą rzeczą, którą chcemy sprawdzić, to jest owa reklamowana na opakowaniu czterocyfrowa ilość lumenów, więc szybko wyjmujemy latarkę z walizeczki i odpalamy na najmocniejszym dostępnym trybie…
Nie miałem możliwości zmierzyć faktycznej ilości lumenów, jednak sądzę, że producent zbytnio nie przesadził z ich ilością. Latarka naprawdę potrafi zrobić z nocy dzień. Thunder nie jest oficjalnie produktem typu „thrower”, jednak od razu w oczy rzuca się fakt, że główny promień światła jest dość wąski a wokół powstaje świetlna obwódka (promień wtórny). Sytuacja ulega zmianie po nałożeniu dyfuzora – wówczas kosztem intensywności świecenia zyskujemy w miarę jednolity strumień światła. Wg producenta zasięg latarki może wynosić nawet 312 metrów, jednak w praktyce są to odległości nieco mniejsze – około 200 – 250 metrów skutecznego zasięgu na otwartym terenie.To i tak dużo. W końcu zależy nam na oświetlaniu najbliższej okolicy a nie strącaniu Messerschmittów.
Teraz należy zastanowić się nad najważniejszą kwestią – czyli czy Thunder nadaje się do użytku outdoorowego. Pomińmy całkowicie jego (dedykowane) zastosowanie taktyczne i skupmy się na użyteczności turystycznej. Latarkę sprawdzałem podczas nocnych marszów, poszukiwań, przemieszczania się niskimi, wąskimi korytarzami oraz ogólnoużytkowo zarówno podczas bytowania w terenie jak i tak na co dzień. W pierwszym wypadku znakomicie sprawdza się tryb 2%, który zdecydowanie wystarcza do nocnego marszu, oświetlając nam drogę przed i pod nogami. Użycie większej mocy jest w tym wypadku mało praktyczne. Owszem widzimy dosłownie wszystko na dużym dystansie, jednak odbywa się to kosztem szybkiego zużycia energii. Przy użyciu trybu 25% jasność strumienia światła optycznie jest jedynie nieznacznie mniejsza niż 100% (zwłaszcza, gdy jesteśmy w lesie lub innym miejscu, gdzie przeszkody terenowe uniemożliwiają nam świecenie na długi dystans) więc jest to jakiś kompromis pomiędzy oszczędnością energii a jasnością światła, jednak najbardziej ekonomiczny wydaje się tu tryb 2%.

 

Thunder 100% z dyfuzorem na szlaku

Thunder 100% z dyfuzorem na szlaku

 

Co innego, gdy potrzebujemy silnego źródła światła podczas poszukiwań/naprawy/innej sytuacji awaryjnej – wówczas 100% mocy jest niezastąpione. Czy to przy rozbijaniu namiotu w nocy, czy podczas szukania czegoś lub kogoś w terenie tutaj czterocyfrowa ilość lumenów naszego miecza świetlnego ma uzasadnienie. Podobnie podczas przemieszczania się korytarzami, kiedy dodatkowo możemy wykorzystać dyfuzor. Wówczas najlepiej stosować tryb „świeczkowy” lub jak kto woli „pochodniowy”, kierując strumień światła na sufit. Odbite i rozproszone światło bardzo dobrze rozświetla przestrzeń wokół nas. W małym pomieszczeniu można porównać ilość światła do świecenia zwykłą żarówką 40-tką. Tryb strobo sprawdza się, gdy chcemy kogoś powiadomić o swojej obecności – może to być bardzo przydatne w górach lub innym ciężkim terenie, gdy potrzebujemy pilnie dać znać innym, gdzie aktualnie jesteśmy. W krytycznych przypadkach może to nawet uratować życie.
Jak Thunder ogólnie radzi sobie w terenie? Pomijając niedogodność związaną z użyciem obu rąk do zmiany strumienia, dość dobrze. Do nauki płynnej zmiany trybów za pomocą stopki trzeba trochę czasu, bo o ile „na sucho” nie ma z tym problemów, to w terenie, zwłaszcza, gdy jesteśmy czymś zaabsorbowani, wyczucie jest trochę mniejsze, jednak po pewnym czasie nie ma z tym problemów i częściej zaczyna się zmieniać tryby w ten sposób, niż głowicą. Tryb 2% – o czym wspomniałem wcześniej – jest wystarczający do komfortowego poruszania się w terenie i rozświetlania drogi. Zarówno w lesie, jak i na polnej drodze. Przy bardzo złych warunkach atmosferycznych (śnieg z deszczem, silny wiatr) korzystniej jest jednak używać mocniejszych trybów, ponieważ najsłabszy w tym wypadku po prostu nie daje rady. Przy nocnym czytaniu map bardzo funkcjonalny okazał się dyfuzor, dzięki któremu światło równomiernie oświetlało całą mapę (choć, szczerze powiedziawszy, bawienie się w jego zakładanie specjalnie na tę chwilę, aby zerknąć na kawałek papieru raczej na dłuższą metę mija się z celem). Sama latarka przez cały czas użtykowania pewnie leżała w ręce i pomimo ubranych rękawiczek, jej obsługa nie była zbytnio uciążliwa.
Przypatrzmy się teraz trochę użytkowaniu latarki podczas „codziennej”eksploatacji – dzięki zmiennej mocy strumiena światła mamy możliwość jego dostosowania do naszych aktualnych potrzeb. Tryb 100% świetnie sprawdził się podczas przeszukiwania ciemnej podłogi autobusu, gdy wieczorem współpasażer upuścił jakiś Bardzo Ważny Przedmiot i światło smartfona nie dało rady. Jednocześnie nawet przy użyciu najsłabszego trybu 2% i dyfuzora nie byłem w stanie podczas jazdy długo czytać książki, gdyż białe kartki (w odróżnieniu od kolorowej mapy) zbyt mocno odbijały nawet tak rozproszone światło. Natomiast sam dyfuzor świetnie działa, gdy używamy latarki jako „świeczki” w namiocie lub małym pomieszczeniu (choć postawienie latarki „na sztorc” na wystającej stopce włącznika nie jest najłatwiejsze).
Ogólnie, po dłuższym użytkowaniu okazuje się, że najczęściej używamy najsłabszego trybu 2%, następnie 25% i jedynie w krytycznych przypadkach uciekamy się do „Expecto Patronum”. Strobo (na szczęście) miałem okazję używać jedynie w celach testowych. Po przeanalizowaniu powyższych wartości przychodzą do głowy wątpliwości, co do potrzeby posiadania tak potężnej latarki, jeżeli jej pełną moc wykorzystujemy jedynie sporadycznie. Owszem, faktycznie tak jest, jednak właśnie w tych krytycznych chwilach, gdy możemy użyć 100% mocy Thundera, zasadność posiadania tego typu latarki w pełni się potwierdza. Z ważnych spostrzeżeń należy tu dodać, że podczas użytkowania trzeba zwracać uwagę na dokładne dokręcanie stopki włącznika. O ile nawet częściowe niedokręcenie głowicy nie ma większego wpływu na sam fakt świecenia, to nawet delikatny luz na gwincie stopki (np. podczas zmiany akumulatora) skutkuje całkowitym brakiem światła lub może powodować nieplanowane zmiany trybów podczas pracy. Przekręcanie stopki włącznika przy zapalonym świetle (w sposób podobny do zmiany trybów na głowicy) skutkuje całkowicie randomową zmianą trybów światła, więc odradzam tego typu próby. Zmiana mocy strumienia w ten sposób nie ma też wpływu na zapamiętany wcześniej tryb.

 

Thunder 2% - wyraźnie widać promień wtórny.

Thunder 2% – wyraźnie widać promień wtórny.

 

Thunder 100% wyraźnie jaśniejsze światło niż przy 2%.

Thunder 100% wyraźnie jaśniejsze światło niż przy 2%.

 

Crash testy, czyli bateria już padła i co tu robić?
Tak jak pisałem wcześniej, latarka posiada wodoodporność na poziomie IPX8. Dla celów outdoorowych to na pierwszy rzut oka i tak za dużo, jednak jeżeli ktoś miałby w planach romantyczny spacer nurtem bieszczadzkiego strumienia i zagapił się podczas pokonywania progu wodnego (przypadek autentyczny), taki wodoodporny sprzęt będzie jak najbardziej na miejscu. Aby mnie o tym stuprocentowo zapewnić, Thunder spędził pod wodą bity kwadrans. Oczywiście cały czas świecąc. Podwodna przygoda nie miała żadnego wpływu na funkcjonowanie latarki. Po rozkręceniu okazało się również, że wszystkie uszczelki zadziałały celująco i wnętrze było całkowicie suche.
Kolejną rzeczą wartą sprawdzenia była reklamowana przed producenta wstrząsoodporność oraz niewrażliwość na upadki z wysokości dwóch metrów. To dość ważna informacja dla osób użytkujących sprzęt outdoorowo często w ekstremalnych, nieprzewidzianych warunkach. Podczas okresu testowania latarka (oczywiście przez przypadek) spadła mi około trzydziestu razy (na beton i asfalt dziesięć razy, na ziemię dziesięć oraz na śnieg i błoto również dziesieć). Wszystkie te w pełni przypadkowe upadki były z wysokości pół metra (po trzy razy), metr (po trzy razy) oraz półtora metra (po cztery razy). Zarówno podczas upadków jak i później nie zauważyłem żadnych problemów ze świeceniem a wystająca korona głowicy skutecznie uchroniła szkło przed zarysowaniem i pęknięciem. Podana przez producenta informacja, że latarka jest przeznaczona do użytku z bronią palną i jest odporna na wstrząsy występujące podczas strzelania podsunęła mi również inny pomysł na wykorzystanie thundera w może nietypowy sposób, jednak nie aż tak bardzo absurdalny – z punktu widzenia outdoorowca oczywiście. Tak więc mogę potwierdzić, że w ekstremalnych wypadkach – jeżeli komuś nie szkoda zarysowania obudowy – latarkę można w ograniczony sposób używać również jako młotka i nie ma to większego wpływu na świecenie, jednak pamiętajcie, że robicie to wyłącznie na swoją własną odpowiedzialność i użycie latarki w ten sposób może skutkować odmową podczas ewentualnej reklamacji.
Oczywiście odradzam każdemu specjalne testowanie swoich latarek pod tym względem – wystarczy, że zrobili to już przed wami testerzy. Mam również nadzieję, że nikt nie będzie zmuszony sprawdzać powyższych ekstremalnych parametrów gdzieś w terenie.

 

Oświetlenie drogi podczas nocnego spaceru - 100% mocy. Widać promień główny (snop) i promień wtórny.

Oświetlenie drogi podczas nocnego spaceru – 100% mocy. Widać promień główny (snop) i promień wtórny.

 

Podsumowujące podsumowanie, czyli Święty Mikołaju…
Testy wykazały, że kupując Thundera dostajemy pancerny, w pełni kompletny produkt, który nie tylko nadaje się do oślepiania wroga podczas szturmu budynku, ale okazuje się niezastąpiony podczas outdoorowych wypraw czy nieprzewidzianych wypadków dnia codziennego. Thunder nie jest może innowacyjnym produktem na rynku, ale według mnie jest to bardziej na plus niż minus – po co wyważać otwarte drzwi, gdy na rynku są już sprawdzone rozwiązania? Zwłaszcza, że to produkt rodzimy, więc ewentualne wsparcie producenta jest pod nosem. Dla niektórych zaporą nie do pokonania może okazać się cena (nie czarujmy się, Thunder nie jest najtańszy – kosztuje około 350 złotych), jednak sądzę, że bezkompromisowe podejście do norm wytrzymałościowych, wydłużona gwarancja oraz bogaty zestaw części dodatkowych, który otrzymujemy w komplecie, sprawiają, że latarką naprawdę warto się zainteresować. Również w kontekście użyteczności outdoorowej, do czego zachęcam wszystkie niespokojne dusze.
ZALETY:
– wydłużony okres gwarancji
– wysoka jakość wykonania
– estetyczna walizeczka
– wyśrubowane parametry wytrzymałościowe i wodoodporne
– kompatybilność z różnymi rodzajami zasilania
– bogaty zestaw akcesoriów zamiennych

WADY:
– fatalna kieszeń transportowa
– niedopracowana głowica uniemożliwiająca zmianę trybów jedną ręką
– nie do końca dopracowana stopka włącznika
– nieco wyższa cena niż innych dostępnych na rynku produktów o podobnych parametrach.

Autor: Duncan McLain

Translate »